sobota, 19 czerwca 2021

377. Ulica Ulicznic

         Kiedy Maryśka Kozodojówna otwierała swój interes (frywolni prześmiewcy w tym miejscu przymrużą oko), czyli salonik uciech cielesnych, koncesję na taką działalność wydano jej pod pewnym warnkiem. Miejsce to miało być oddalone od oczu purytańskich śmiertelników, aby jego widok nie wzbudzał niezdrowych myśli i nie kusił bogobojnych mężów. Kto chciałby skorzystać z wdzięków ponętnego żeńskiego personelu tegoż przybytku, to i tak tam trafi. Znający się na rzeczy zgłębiacze ciekawostek biologicznych jako przykład na prawdziwość tego stwierdzenia podają motyla bielinka, który wyczuwa obecność samiczki z odległości jedenastu kilometrów. Tak czy inaczej warunek był postawiony i willa Maryśki go spełniała.

         Okazały dom Marysi Kozodojówny o gustownej architekturze i jeszcze bardziej gustownym wnętrzu stał bowiem całkiem na uboczu. Co więcej, był jedynym domem stojącym przy tej ulicy. Napisałem „tej”, albowiem ulica ta nie miała nazwy. Była to właściwie droga do lasu. Odchodząc z centrum Bździochów, na przestrzeni kilkuset metrów była pokryta asfaltem, następnie asfalt przechodził w bruk, a gdy bruk się kończył, zaczynała się zwykła polna droga, zmierzająca do niezbyt odległego lasu. Willa Gomoria, bo taką przewrotną nazwę nosiła, stała w miejscu, gdzie asfalt przechodził w bruk, czyli wystarczająco daleko, by nie kusić nadmiernie. Jako się rzekło, kto chciał, to i tak tam trafił.

         Ponieważ ulica nie miała nazwy, a willa jakiś adres powinna mieć, wiejski magistrat postanowił dać Maryśce, jako jedynej mieszkance, prawo do nazwania „swej” ulicy. Bo przecież w urzędowych pismach kierowanych do Kozodojówny nie można było podać, że chodzi o, na przykład, agencję towarzyską na wylocie w stronę lasu, czy jakoś podobnie. Jakimś sposobem wiadomość o danym Maryśce prawu wyciekła do wiadomości, nie tyle publicznej, co pantoflowej, i zaczęto spekulować. Najczęściej padającą sugestią była nazwa Sodomia. Nie trzeba było zbytnio wysilać umysłu, aby uzyskać właściwe skojarzenie. Ale to ulica. Ostatnie zdanie i tak należało do Maryśki Kozodojówny, a ta, zabiegana, o mały włos nie przegapiłaby terminu, jaki jej wyznaczono.

         Przypomniała sobie o swoim zarówno prawie, jak i obowiązku w ostatniej chwili, biegając po centrum wsi i załatwiając różne sprawy. Wyciągnęła smartfona i wklepała w wiadomości wymyśloną ad hoc nazwę. Jedyne co jej w takiej chwili przyszło do głowy, brzmiało Ulica Ulic. Brzmiało dziwnie, choć miało swój ukryty sens. Otóż zupełnie przypadkiem większość pracujących u niej pań miała na imię Urszula, zdrobniale Ula. Między sobą zaś panie używały czegoś pośredniego i wołały na siebie Ulica. Oczywiście nikt poza zainteresowanymi o tym nie wiedział.

         Ale to jest wszystko, jak to mówią, mały pikuś. Cały figiel polegał na tym, że Maryśka w pośpiechu zupełnie zapomniała, że ten cholerny smartfon (tak się później o nim wyraziła) ma zwyczaj podpowiadać piszącemu wiadomość niczym sufler w teatrze. Tak że urzędnicy ze zdumieniem, ale też z wiadomych względów ze zrozumieniem odczytali sms-ową wiadomość, po czym nadali nazwę ulicy zgodnie z wolą pomysłodawcy.

         Od tej pory ulica nazywała się Ulicą Ulicznic.

 

         cdn…

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz