– Na to że pijecie w pracy – rzekł szef dobrze prosperującej firmy „Świetlana Przyszłość” do swoich pracowników – przymykam oko, bo prawdopodobnie dzięki alkoholowi całkiem nieźle wam idzie. Nawet tempo macie niezłe i jestem z was zadowolony. Zdążacie ze wszystkim na czas, dbacie o sprzęt i w ogóle. Ale…
Pracownicy, mężczyźni w różnym wieku, słuchali uważnie szefowskiej przemowy i z aprobatą kiwali głowami. Bździochowa Dolina słynie z tego, że się w niej za kołnierz nie wylewa, więc nawet w pewnym sensie rozpierała ich duma, że się tak dobrze wpisują w bździochowski krajobraz i tradycję. Szanowali swoją pracę, wykazywali się w niej niebywałą kreatywnością i zaangażowaniem. Motywacją do oddanej pracy – można by powiedzieć – nawet służby – był fakt, że mimo dynamicznego rozwoju firma ze swoją działalnością nigdy nie wyjdzie poza obszar Bździochowej Doliny, bo taka jest specyfika jej działalności, i trzeba się sprężać, aby konkurencja, której nie brakowało, nie rozwinęła skrzydeł i nie wyparła „Świetlanej Przyszłości” z rynku. Dlatego, mimo bodaj notorycznego bycia na rauszu, dbali o schludny wygląd i dobre maniery. Nigdy nie było w firmie sprzeczek ani zatargów.
Złośliwi żartownisie mawiali niekiedy, że ta dobra atmosfera wynika z zawsze sprawiedliwego nalewania do kieliszków. Bo pito z kieliszków. Za niesłychane faux pas uważano picie szklankami, kubkami czy też z gwinta. Zestaw eleganckich kieliszków i haftowany obrus zakupił osobiście szef firmy i wręczył pracownikom na uroczystości dziesięciolecia istnienia zakładu. Składany stolik do użytku w plenerze pracownicy zorganizowali sobie sami. Jednym słowem bon ton panował w firmie niepodzielnie i na co dzień.
Tak było do dnia, w którym z ust szefa padło owo złowieszcze „ale”. Wszystkim zebranym na to słowo aż ciarki przeszły po plecach i z takimi ciarkami słuchali dalej.
– Ale – kontynuował szef, nietrudno było wyczuć, że z niesmakiem. – Ale – powtórzył z naciskiem i po raz drugi wszystkim przeszły ciarki po plecach. Niejeden wyczuł, że teraz padną pretensje, niejeden wiedział, że będą słuszne. Załoga siedziała w ciszy, jakby przysłowiowym makiem zasiał.
W tym miejscu należałoby dodać, że takie spotkanie, na którym spodziewano się usłyszeć kilka gorzkich słów prawdy, miało miejsce po raz pierwszy od powstania firmy. Musiały tu więc paść wielkie słowa, do zapamiętania na wieki wieków.
Wróćmy jednak do tej chwili w zebraniu, kiedy padło to sakramentalne, bolesne, ale i niechybnie zasłużone „ale”. Wypowiedziawszy je, szef powiódł wzrokiem po twarzach pracowników, usiłując zapewne dostrzec w nich skruchę i choćby promyk nadziei na poprawę. Zrobił pauzę dla zwiększenia wrażenia, lecz zanim przelał tę czarę goryczy, wygłosił jeszcze kilka zdań uzasadniających, mających poruszyć sumienia słuchaczy.
– Panowie – rzekł tak łagodnie, że trudno byłoby wyczuć w jego słowach perswazję. – W trakcie pracy zachowujecie się stanowczo za głośno. Rozumiecie chyba, że w takim miejscu jak cmentarz, należy zachować ciszę i uszanować spokój. Jak już mówiłem, nie przeszkadza mi alkohol w pracy, ale dzisiaj z tym śmiechem i głośnymi rozmowami w miejscu, w którym powinien panować nastrój skupienia i powagi, po prostu przesadziliście.
– Ale szefie – odezwał się pan Rysio, pracownik z najdłuższym stażem. – Mamy sobie pokazywać na migi, co jest do zrobienia?
Pan Rysio miał tego dnia znacznie więcej w czubie niż zazwyczaj. Pozostali pracownicy też. Opijali ponadplanowo jakieś ważne wydarzenie, lecz w stanie, w jakim właśnie byli, nikt już nie pamiętał, jakie. Dlatego pan Rysio odważył się na jeszcze jedno wynurzenie wobec szefa.
– Szefie – wybełkotał – jeśli szef chce mieć w pracy ciszę, to mógł szef założyć firmę pogrzebową.
Szef spojrzał na pana Rysia z niedowierzaniem, po czym dodał:
– Nie wiem, czy pan zauważył, ale to właśnie jest firma pogrzebowa.
cdn…