sobota, 24 lipca 2021

382. Eksodus Muchy

    Po wielu latach od sławetnego wyczynu Gutka Szprychy, który wybrał się rowerem do Hameryki, i co było z tego najlepsze – dojechał, podobnego zadania podjął się niejaki Antoni Mucha. Nie wiadomo, czy też chciał w ten sposób uczcić jakąś rocznicę, czy może tylko pozazdrościł Gutkowi, bo historia Bździochowej Doliny o tym milczy, w każdym razie tak postanowił. Tyle tylko, że Antoni Mucha nie był kolarzem, nawet nie miał roweru, po prostu postanowił udać się do Hameryki i tyle. Nagabywany o to, ucinał sprawę krótko.

    – „Jadę statkiem”. 

    Raz jedyny rozwinął tę myśl szerzej. 

    – Gutek całą drogę przez dużą wodę jeździł rowerem po pokładzie statku, a ja będę chodził pieszo. 

    Tak powiedział. Zanim jednak wyruszył w podróż, dokooptował do jego towarzystwa znany w Bździochach z posiedzeń w knajpach, a zupełnie nieznany jako człowiek pracy, Aureliusz Pakuła. Po prostu spodobała mu się idea Muchy i błyskawicznie podjął decyzję, że jedzie z nim. Oczywiście nikogo nie zdziwi, jeśli się doda, iż decyzja ta zapadła podczas rutynowego posiedzenia w restauracji Pod Upadłym Aniołem, między kolejnymi podniesieniami kieliszka do ust. Jego towarzysz podróży in spe, Mucha, prawdopodobnie w pierwszej chwili, właśnie z powodu wspomnianych okoliczności, nie zarejestrował w pamięci oświadczenia Pakuły, informacja ta dotarła do niego dopiero po zwalczeniu kaca, na początku kolejnego posiedzenia, tym razem w restauracji Pod Natchnionym Kalongiem. Po jego minie nie można było poznać, czy się na taką wieść ucieszył, w każdym razie przyjął to do wiadomości z zimną krwią. No i pojechali. Jak donieśli później inni mieszkańcy Bździochowej Doliny, którzy wyjechali za chlebem za Atlantyk wcześniej, i tam się z bździochowskimi przybyszami zetknęli, stanęli oni przed takim samymi dylematami nazewniczymi, jak bracia Szprychowie. Tyle tylko, że Szprychowie rozwiązali ten problem w Bździochach i od ręki, zaś świeżo przybyli do Hameryki Mucha i Pakuła, zostali zaskoczeni, wręcz uderzeni problemem w urzędzie imigracyjnym, a ściślej od razu w porcie, natychmiast po zejściu z pokładu statku.

    Wszystko zaczęło się od pytania urzędnika o ich personalia. Nie warto opisywać zdziwienia młodzieńców, ani ich przekomarzania się z amerykańskimi władzami, bo trwałoby to długo i zajęło niepotrzebnie miejsce, dość powiedzieć, że w pierwszej chwili obaj w ogóle nie pojęli, iż pracownik urzędu wymienia właśnie ich nazwiska. Pierwszy na tapetę trafił Antoni Mucha. Okazało się, że będzie się musiał przyzwyczaić do nazywania Miucza. Pakuła zaś ma się nazywać prościej, bo prawie bez zmian – Pakula. O ile z wymawianiem ich nazwisk sprawa miała się właśnie tak, to z zapisaniem było akurat odwrotnie. Z Muchą było prosto, bo zapisano: Anthony Mucha, Pakuła zaś oniemiał na widok urzędowego zapisu: Aoorelioosh Pucoowa. 

    – Przecież to brzmi jak indiańskie imiona – żachnął się w pierwszej chwili. Lecz na tym żachaniu musiał poprzestać, bo urzędnik bezradnie rozłożył ręce i zupełnie zdębiał słysząc coś o Indianach. Musiał wiedzieć, że w Europie nie żyją Indianie ani ich potomkowie.

     Tak się zakończył eksodus tych dwóch śmiałków, a ponieważ nie wrócili, w Bździochach zrozumiano, że się tam zasymilowali. Nic też nie wiadomo, czy Mucha dotrzymał słowa i całą drogę spacerował po pokładzie statku. 

 

    cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz