Pan Pszczółka był znanym w Bździochach producentem, znawcą i koneserem miodów. Nie tylko pitnych. Znał się na miodach jak mało kto na kresach Kresów Wschodnich, a w Bździochowej Dolinie nie miał sobie równych. Na podstawie samego tylko widoku miodu mógł o nim powiedzieć wszystko, czyli z jakich kwiatów został zebrany nektar, o jakiej porze roku, czasem nawet, o jakiej porze dnia, w jaką pogodę, na jakim terenie, a nawet, skąd pochodziły pszczoły. Po prostu miodowy geniusz.
Pan Pszczółka się ożenił z kobietą o nazwisku Szerszeń, po pierwszym mężu Truteń. No i się zaczęły schody. Świeżo upieczona mężatka, pani Pszczółkowa, była bardzo zazdrosna o męża. Gotowa była nawet go szpiegować, czy czasem przy okazji załatwiania miodowych interesów nie robi skoku w bok. I choć pan Pszczółka był wierny swojej małżonce, to i tak nie unikał podejrzeń.
Któregoś dnia pani Pszczółkowa zadała mężowi niewinne pytanie:
– Tomuś, a powiedzże mi, kto to jest Mamol?
– Że jak, proszę? – zapytał zdziwiony pan Pszczółka. Skąd ci przyszło do głowy takie dziwne imię czy może nazwisko?
– A czy przypadkiem – drążyła temat pani Pszczółkowa – nie jest to jakaś kobieta, do której się wymizdrzasz?
– Nie mam pojęcia (tu powinno nastąpić określenie „kochanie”, ale po dość już długim okresie podejrzeń, aluzji tudzież wymówek małżonki takie jej nazwanie jakoś panu Pszczółce nie chciało przejść przez gardło), o czym mówisz.
– No jak to? Sam się kiedyś wygadałeś.
– ?
Ale zanim poznamy wynurzenia pani Pszczółkowej, musimy postawić sprawę jasno. Pani Pszczółkowa znalazła sobie kochanka. Niejako w odwecie za zdrady męża. Jakimś dziwnym zbiegiem owadzich okoliczności, kochanek nosił nazwisko Bąk. Oczywiście dla samej sprawy nie ma to znaczenia. Okoliczności natomiast są takie, że choć pani Pszczółkowa zagłębiała się w ramiona kochanka, a on – co tu kryć – w nią, nie przeszkadzało to nadal czynić mężowi wymówki na temat niewierności. Oczywiście jego niewierności.
A teraz wróćmy do pytania pani Pszczółkowej o niejakiego Mamola czy też o niejaką panią Mamol.
– Przecież sam powiedziałeś, że masz jakąś Mamolową na boku.
– Ja? Jakąś Mamolową? Na boku? O co ci chodzi? – Teraz już pan Pszczółka był w szoku.
– Już nie pamiętasz, jak powiedziałeś kiedyś, że każdy Mamola, co go szmola?
Pana Pszczółkę najpierw zatkało, a potem śmiał się do rozpuku, tak głośno i tak długo, jak chyba nigdy w życiu. Oczywiście ten śmiech w oczach małżonki był tylko zasłoną dymną i najpewniej sposobem na odwrócenie uwagi od winy męża.
– No z czego ty się tak rechoczesz wiarołomny człowieku? – przyatakowała, gdy tylko śmiech pana Pszczółki obniżył się o kilka decybeli.
– Powiedziałem wtedy – panem Pszczółką nadal wstrząsały paroksyzmy śmiechu – że każdy ma mola, co go szmola.
– No właśnie, Mamola.
– Nie Mamola tylko ma mola. Mól, rozumiesz? Mól.
– To twoja jakaś tam pannica ma na nazwisko Mól? Te owady są naszym przekleństwem.
– Kobieto, o czym ty mówisz? Nie Mól tylko mol.
– Na dodatek jeszcze z błędem ortograficznym. – utyskiwała pani Pszczółkowa coraz bardziej zdegustowana.
– Mol to ilość substancji. Powiedziałem tak, bo w miodzie, który akurat analizowałem, były wtrącenia z innych kwiatów powodujące niejednolitość jego składu.
Gdyby opis tego zdarzenia trafił do sieci, komentarz niejednego internauty byłby taki: „Mina pani Pszczółkowej bezcenna”.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz