– O Boże, to pani żyje?! – zawołała sąsiadka Maryjanny Wpuść, ujrzawszy ją idącą najnormalniej drogą na obrzeżach Bździochów. Uklękła przy tym i z uszanowaniem wzięła się do całowania jej rąk. Jej mina wskazywała, że ma do czynienia z cudem.
– A co też pani mi tu wymyśla? – żachnęła się Maryjanna. – Przeca żyję. – Wyszarpnęła z trudem dłoń z rąk sąsiadki i spoglądając na nią podejrzliwie, poszła w kierunku swego domu. Sąsiadka, cały czas klęcząc, odprowadzała ją rozanielonym wzrokiem. Musi się coś sąsiadce w głowie pokręciło, myślała Maryjanna przez całą drogę. Niby czemu miałabym nie żyć? Aż żal bierze, taka z niej była dobra i poczciwa kobieta, a pomieszania zmysłów dostała. W rzeczy samej, sąsiadka, wdowa od wielu lat, sama prowadziła gospodarstwo rolne, co nie jest prostą sprawą, gdy ma się pełną oborę krów i pełny chlew świń, nie licząc ptactwa domowego w niepoliczalnych ilościach. Ale zawsze dawała sobie z tym radę, i to solidnie. Musiało się coś stać, że ona tak do mnie…, dumała Maryjanna.
Po powrocie do domu opowiedziała mężowi o tym dziwnym zdarzeniu i jeszcze dziwniejszym zachowaniu sąsiadki.
– Czy wtedy, gdy ja wyjechałam do swojej matki, nie wydarzyło się w Bździochach nic tragicznego? – zapytała, bo trudno jej było uwierzyć, że w ciągu paru dni jej nieobecności, ni stąd ni zowąd zaszłaby w sąsiadce, a raczej w jej głowie taka zmiana.
– Nie, nic szczególnego się tu nie wydarzyło – odrzekł Wcisław, jej mąż, z miną niewiniątka, lecz po takiej właśnie minie Maryjanna wiedziała, że coś kręci. Wcisław był wziętym w Bździochach inseminatorem i do pracy swej podchodził bardzo poważnie. Prywatnie zaś był człowiekiem tryskającym humorem i potrafił płatać ludziom niesłychane figle. Figle figlami, lecz to co się przydarzyło Maryjannie raczej trudno byłoby zaliczyć do figli. Skok na bok, pomyślała zatem Maryjanna logicznie w pierwszej chwili, ale uzmysłowiwszy sobie różnicę wieku między młodym jeszcze mężem a leciwą sąsiadką, doszła do wniosku, że nie w tym rzecz. A w takim razie co?, zadawała sobie w myślach pytanie. Zaraz też wzięła męża w krzyżowy ogień pytań, bo jego mina podpowiadała, że właśnie z nią związana jest zagadka przedziwnego zachowania sąsiadki.
– Mów mi zaraz, co się tu wydarzyło, albo wracam do matki i nigdy mnie już więcej nie zobaczysz – zaatakowała męża bez pardonu. Po jej z kolei minie widać było, że nie kręci.
– Bo widzisz, kochanie… – odrzekł Wcisław czule. Wiedział, że ukrywanie czegokolwiek przed żoną nie ma sensu. Zwłaszcza na takie dictum – …ona to taka sknera. Kiedyś był ogromny upał i poprosiłem ją o chociażby łyczek piwa, bo okropnie męczyłem się z jej jałówką, a ja, jak wiesz, bez piwa ani rusz. I wszyscy to wiedzą. I wszyscy częstują. A ona mi odmówiła. Wymigała się jakimiś bzdurnymi obowiązkami. Bała się, że będę się przystawiał do jej jałówki, czy co? No to wtedy, gdy wyjechałaś na kilka dni do matki, a akurat ona mnie wezwała do cielącej się krowy, palnąłem jej, że umarłaś. I natychmiast wszystko się zmieniło. Wprawdzie musiałem udawać wielki żal po stracie żony, ale teraz za każdym razem, gdy mnie wezwie, na stole jest nie tylko piwo, ale i kawa, i ciasteczka.
Takie figle potrafił wykręcać Wcisław Wpuść.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz