Najlepszą
studentką, nie tylko ostatniego roku studiów magisterskich na Wydziale
Martyrologii Stosowanej, ale całego Uniwersytetu Bździochowskiego im. Piasta
Kołodzieja, zdobywczynią corocznej nagrody rektorskiej, laureatką licznych
konkursów zamkniętych i otwartych z wiedzy wszelakiej i w ogóle posiadaczką wszystkiego,
co tylko można zdobyć, wylaureacić i posiąść, była dzierżycielka ilorazu
inteligencji IQ zbliżonego do poziomu dwustu punktów i jednocześnie właścicielka
przedniej urody, Stukawka Dzięciołko. Dlatego też dziewczę to, bystre i
rezolutne, wykorzystywało każdą chwilę – wolną czy zajętą – do przyswajania
wiedzy. Uczyła się zawsze i wszędzie: stojąc, idąc, biegnąc, siedząc albo i
leżąc, na uczelni, w domu, w parku, w urzędzie i w tysiącach innych miejsc. A
nawet w toalecie. Oraz w tramwaju. I właśnie gdy pewnego dnia jechała tramwajem
w stronę uniwersytetu, zagłębiona po uszy w lekturze czegoś wielce poważnego,
skupiona tak, że bardziej skupionym być już niepodobna, z myślami pędzącymi
przez zwoje mózgowe z prędkością o niebo większą niż prędkość prądu w obwodach
elektronicznych, kiedy całe jej jestestwo chłonęło ową wiedzę, można by rzec –
wszystkimi porami, zadzwonił telefon komórkowy któregoś z pasażerów. Po krótkim
poruszeniu, gdy niemal wszyscy jadący sięgnęli do kieszeni i torebek, jedna z
siedzących pań odezwała się głosem zdecydowanym i donośnym:
–
Halo. Tak. Ach, witaj, kochana, właśnie miałam do ciebie dzwonić. Muszę ci się
z czegoś zwierzyć. Otóż wyobraź sobie, że Ździsiek się na mnie obraził. Żebyś
ty wiedziała o co. Wyobraź sobie, że właściwie o nic. No, jak to nie rozumiesz?
Przecież mówię wyraźnie: o nic. Aha, aha. To było wczoraj. Powiedział, że mu
nie smakuje zupa. Ty wiesz, przecież on zawsze uwielbiał ogórkową, a wczoraj
ledwie zamoczył łyżkę w talerzu, nawet nie spróbował i zaczął wybrzydzać. Że
niby taka jakaś bez smaku, że za mało ogórkowa, że w ogóle ogórki za mało
ogórkowe, że cała zupa za mało zupna i tak dalej. Ty wiesz – rozmówczyni
zaczęła chlipać i siąkać nosem – ja myślę, że on mnie już nie kocha. Czuję to.
Przecież on tak zawsze lubił ogórkową. Przepadał za nią. A teraz nic. On mnie
już nie kocha. Mówię ci. Na pewno znalazł sobie inną, dlatego mu nie smakuje
moje gotowanie. Ogórkowa. Wyobraź sobie – ogórkowa! Kiedyś to by się za nią dał
posiekać. A wczoraj. Nic. No, ale co ci będę więcej mówić. „Ździsiek”, mówię do
niego, „Ździsiulek, no coś ty? Co z tobą?”. A on nic, tylko, że mu się jeść nie
chce. Mówię mu: „ Zjedz, Ździsieńku, zjedz chociaż parę łyżek. Specjalnie po
ogórki takie pyszne dla ciebie jeździłam. No, zjedz chociaż troszeńkę”. A on
nie. Mówię ci, on ma już inną. Ja to czuję. Ja mam nosa do takich spraw. On
mnie już nie kochaaa…”
Kobieta
rozszlochała się na dobre. Z głośnym trąbieniem wydmuchała nos w chusteczkę.
Pasażerowie odetchnęli z ulgą i z nadzieją, że po takiej spowiedzi nieszczęśnica
zakończy publiczne dzielenie się kłopotem. Już wcześniej ktoś próbował jej
przerwać i namówić, aby wypłakiwała się w bardziej ustronnym miejscu, bo tramwaj
niekoniecznie jest od tego. Pozostali też mieli ochotę na zwrócenie uwagi, a
przynajmniej mieli to wypisane na twarzach. Ale jak tu przerwać człowiekowi tak
pokrzywdzonemu przez los? A raczej przez Ździśka. Pozostała im tylko nadzieja. Nawet
nie wiedzieli jak płonna.
–
Wiesz, rozmawiałam z sąsiadką – zaczęła pani znowu, dużo spokojniej niż przed
chwilą. – Wiesz którą. Tą z naprzeciwka. Tą, co ma okna tak krzywo pomalowane.
No, jak to z którą? Tą, której dzieci tak zawsze hałasują. Tak wrzeszczą, że
nie można się skupić. No tak, z tą. Powiedziałam jej wszystko jak na spowiedzi.
Tak, o tym, że Ździsiek mnie zdradza. Bo na pewno mnie zdradza. Bo przecież,
jakby mnie nie zdradzał, to zjadłby tę ogórkową. Taka dobra mi wyszła,
zabielana śmietanką osiemnastoprocentową. Specjalnie do Biedronki poleciałam,
żeby mu smakowało. I kartofelki młode, a po ogórki kiszone to specjalnie na
targ pojechałam. Wiesz na który. Aż tam za Bździochówkę. Tam przyjeżdża taka
jedna kobieta aż gdzieś spod Jarzynówka. To przecież będzie ze sto kilometrów.
Że też jej się chce jeździć taki szmat drogi. Ale ogórki ma naprawdę pyszne. Palce
lizać. Czuć, że dała do nich dużo koperku i czosnku. Aha, ona jeszcze daje do
nich ostrą paprykę, to one są później takie twarde i fantastycznie szczypią w
język. Ale o czym to ja mówiłam? Aha, no więc powiedziałam jej, tej sąsiadce, że
Ździchu ma już inną. Kochanicę jakąś sobie przygruchał. Jakąś flądrę. Jaki on
głupi. Czy to mnie coś brakuje? Czy ja jakaś gorsza jestem? A takiej ogórkowej
jak ja, to ona mu na pewno nie ugotuje. Która by była tak głupia, żeby mu aż
tak nadskakiwać, żeby po ogórki lecieć aż za Bździochówkę? Tylko ja, ja jedna
taka głupia jestem. Ale on się kiedyś przekona. Ooo, ale wtedy to już będzie za
późno. Taka pyszna zupa. Taka pyszna.
Stukawka
Dzięciołko już dawno przestała czytać. Za nic nie mogła się skupić, a minę
miała podobnie zdegustowaną jak pozostali pasażerowie. Ale to ciągle nie był
koniec tyrady czy też wyżalania się.
–
Wiesz, kochana – ciągnęła monolog kobieta potrafiąca ugotować chyba
najsmaczniejszą zupę ogórkową na całym świecie – porozmawiam o tym z Augustynem.
Jemu mogę zaufać. On mi coś doradzi. No to pa, kończę i od razu do niego
dzwonię.
–
A mogłaby pani do Augustyna zadzwonić później?! – zapytała Stukawka Dzięciołko, uśmiechając się nad wyraz życzliwie.
cdn…