Kudymierza Cozasia rozbolał ząb.
Fatalnie, dogłębnie, nieodwracalnie. Bolał tak okrutnie, że zdesperowany właściciel
owego zęba po tygodniowych mękach postanowił się go pozbyć.
Kudymierz Cozaś, biznesmen pełną
gębą, robiący w prawie, o którym na pewno nie można było powiedzieć, że jest
staroświecki, nadmiernie konserwatywny, zabobonny czy wręcz wierzący w gusła,
bo był – jak przystało na przedstawiciela Bździochowej Doliny – człowiekiem
światłym, obytym i wykształconym, jednym słowem – nowoczesnym, postanowił
sprawę, tę jedną, jedyną sprawę, sprawę zęba załatwić własnoręcznie, metodą
tradycyjną. Nawet nie dlatego, że bał się dentysty, choć w istocie bał się go
bardzo, mimo iż nigdy jeszcze nie zasiadł w dentystycznym fotelu i nie zaznał wrażenia
wwiercania się stomatologicznego wiertła prosto w mózg, lecz najzwyczajniej w
świecie hołdował zakorzenionej w jego rodzinie od pokoleń tradycji leczenia się
domowymi sposobami. Korzystanie z pomocy lekarskiej uważano tam za wstyd,
oznakę słabości i nieobyczajność. Nawet w dobie nadzwyczajnie rozwiniętych
technologii i dostępu do wszelkich możliwych udogodnień, kobiety w Cozasiowym
rodzie porody i połogi odbywały w domu.
Zwykłe przeziębienia leczono
zwykłymi sposobami. Dawno, dawno temu, gdy przodkom Kudymierza odczytano
nowelkę o tytule „Antek” autorstwa żyjącego w owym czasie niejakiego Bolesława
Prusa, na wzór podany w tekście wkładano chorego na trzy zdrowaśki do pieca i
było po sprawie. Na szczęście Cozasiowi antenaci nie brali książkowej „receptury”
dosłownie, a może tylko tak szybko klepali zdrowaśki, że żaden z tych, którzy
zaniemogli, nie został, jak siostra tytułowego Antka, odesłany na tamten świat.
Czy im taka kuracja pomogła? Historia rodu milczy. Współcześni radzili sobie z
chorobą, spożywając duże ilości czosnku, miodu, malin etc. i biorąc zamiennie –
to na poty, to na przeczyszczenie. No i – w odróżnieniu od dziadów i pradziadów
– potrafili nowelkę przeczytać sami.
A teraz przyplątał się ten
nieszczęsny ból zęba. Jako się rzekło, Kudymierz Cozaś nie zamierzał pójść z tą
dolegliwością do dentysty. Aby się pozbyć natrętnego bólu, obmyślił chytry
plan. Plan uwzględniający, rzecz jasna, rodzinną tradycję. Pewnego dnia późnym
popołudniem wymknął się z rozjarzonego neonami centrum Bździochów i podążył na ich
obrzeże, gdzie pośrodku zadbanego ogródka stał stary dom Cozasiów, pełniący
obecnie rolę ogrodowej altany. Na środku największej izby Kudymierz ustawił
pamiętający jeszcze przedmiętosiowe czasy trójnożny zydelek, po czym do
najgrubszej belki pod powałą uwiązał spory, odpowiednio wymierzony kawałek catgutu
(jego protoplaści używali do tego celu szewskiej dratwy). Stojąc na zydelku,
przywiązał sobie nić do zęba, a następnie odważnie zeskoczył na polepę. Tak
nakazywała tradycja, a on był jej wierny.
W tak dużej aglomeracji, jaką była
Bździochowa Dolina, trudno byłoby cokolwiek ukryć. Dlatego też nie ma w tym nic
dziwnego, że znalazł się świadek Cozasiowego desperackiego czynu i wezwał
karetkę pogotowia. Kudymierz Cozaś przeżył podwójny wstyd, który w jego
mniemaniu był nawet hańbą. Bo nie tylko został zmuszony do skorzystania z
leczenia – o zgrozo! – szpitalnego, to jeszcze – i to już z własnej woli –
wybrał się z wizytą do dentysty, aby wstawić sobie brakujący ząb. Bo przecież
uśmiechniętemu biznesmenowi, a zwłaszcza biznesmenowi robiącemu w prawie nie
wypada świecić pustką po zębie.
Do całości tej historii brakuje
jeszcze tylko wyjaśnienia tego, co właściwie stało się w starym domu Kudymierza
Cozasia, że aż trzeba było zaangażować „erkę”. Otóż gdy Kudymierz dziarsko
zeskoczył z zydelka, szarpnięta catgutem belka stropowa pękła i spadła
Cozasiowi na głowę, o mało nie pozbawiając go życia. A bolącego zęba wyrwał mu
sanitariusz, który tak niefortunnie wsuwał nosze do karetki, że catgut zaplątał
się w zasuwane drzwi, i gdy sanitariusz je zatrzasnął, ząb zadyndał na nici. A
potem ciągnął się za pojazdem aż do szpitala. Za tę nieostrożność Kudymierz był
jednak wdzięczny sanitariuszowi, bo przynajmniej w ten sposób uratował odrobinę
Cozasiowej rodzinnej tradycji.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz