sobota, 17 maja 2014

7. NBCP-M




Ambicją sołtysującego Bździochom Jaśka Poboćki, czyli po prostu Miętosia było uczynienie z centrum Bździochów zagłębia bankowego, miejsca skupiającego światową finansjerę, czegoś na kształt nowojorskiego Manhattanu. Czegoś, co bez wstydu można by nazwać Bździochattanem. I rzeczywiście, w krótkim czasie wybudowano przeszklone wieżowce sięgające chmur, spowite w infrastrukturę niezbędną do zapewnienia wszelkich wygód pracującym tam finansistom i ich klienteli. Było naprawdę światowo i luksusowo. Ale dobrze eksploatującemu swoje szare komórki Miętosiowi chodziło o coś więcej. Pragnął, aby w gęstwinie drapaczy chmur powstało jeszcze coś ekstra – perełka, rodzynek w cieście. Coś, co byłoby ozdobą całego Bździochattanu, coś, co byłoby tą przysłowiową wisienką na torcie. Dlatego też za jego namową przy głównej ulicy, gdzie stał już budynek mieszkalno-usługowy Bździoch Tower, bodaj najwyższy obiekt tego typu w kraju, pozostawiono wolną parcelę i rozpisano konkurs na jej zagospodarowanie. Wytypowano zwycięzcę, były nagrody, szampan i kawior. A także tańce, hulanki, swawole. Nowy inwestor, amator win iberyjskiego pochodzenia, obiecał powstanie w tak reprezentacyjnym miejscu budowli niezwykłej, która doda blasku i tak już błyszczącemu Bździochattanowi i będzie wspaniale współgrać ze stojącym tam Bździoch Towerem, a jednocześnie będzie stanowić dla niego przeciwwagę wizualną. Nazwę będzie miała też adekwatną do otoczenia: NBCP-M, czyli Nowe Bździochowskie Centrum Południowo-Mieszkaniowe. Pozostało już tylko czekać, trzymać pompę w pogotowiu i sumiennie ją powiększać, by otwarcie mogło się odbyć z wielką pompą.
Kiedy więc nadszedł czas okazania obiektu, który – zgodnie z zapowiedzią i obietnicą – miał się jawić kolejnym cudem świata, zjechali się i zeszli w wielkiej obfitości notable, mieszkańcy, dziennikarze i fotoreporterzy. Po prostu tłumy. Wszyscy z zapartym tchem czekali na to najważniejsze, być może, w dziejach Bździochów wydarzenie architektoniczne. Wreszcie rozebrano ogrodzenie zasłaniające dzieło i oto oczom zebranych ukazał się widok, który – bez przesady – ich zamurował. Przed nimi stał gniot, jakiego normalnym projektantom nie udałoby się wymyślić nawet na największym kacu. Był to – mówiąc delikatnie – budowlany ekskrement, czyli – mówiąc mniej delikatnie – budowlany stolec, czyli – nazywając rzecz krótko i po imieniu – budowlana kupa. Barak. Za to z reklamowym banerem: „Wykwintne lokale niedrogo wcale”.
– Nawet szarfa jest szersza od tej wiaty – śmiano się w tłumie podczas przecinania wstęgi.
– Czemu nie pokryto tego gontem? – dziwiono się. – Byłby gotowy skansen.
– Tylko nas… i jeża wpuścić – doradzano życzliwie.
– Chciałem zbudować coś trwałego – tłumaczył niby rezolutnie inwestor. – A przecież nie od dziś wiadomo, że najtrwalsze są prowizorki.
Zanosiło się więc na to, że to coś będzie trwało przez ileś tam kolejnych wieków, skutecznie myląc późniejszych archeologów co do daty swego powstania. Sołtys Miętoś myślał, że się zapadnie pod ziemię albo przynajmniej rozpuknie. Zamiast wspaniałego tortu budzącego zachwyt i wywołującego chęć wysupłania choćby ostatnich groszy na niemały zapewne czynsz, rozkładał się przed nim zakalec budzący wstręt i prowadzący do wymiotów tudzież rozwolnienia. Odwrócił się na pięcie i podążył do biura. Wytrącony z równowagi złorzeczył inwestorowi pod nosem, nie bacząc na poprawność językową, o którą zwykle dbał: „Egri Bikawera się ożłopał i jarząbka świruje”. Krótko potem na jego polecenie tego architektonicznego dziwoląga rozebrano, plac zaorano, po czym na świeżo uklepanej ziemi postawiono ogromny pomnik Temidy wraz z jej nieodłącznym atrybutem – wagą.
 – Teraz jest przeciwwaga wizualna – stwierdził nie bez satysfakcji Miętoś.
Temida zaś zrobiła, co do niej należało. Dzięki temu urzędnik, który wprawdzie nie znał języków obcych, lecz lubił obcą walutę i wiedział, gdzie nadstawić kieszeń, i w całym tym podejrzanym procederze maczał palce, bo reszta się dla niego nie liczyła, przez długie lata musiał oglądać najwyższy budynek w kraju przez zakratowane okno swej nowej rezydencji. O zachodzie słońca w oknach wieżowca lśniło ogromnych rozmiarów odbicie stojącego naprzeciw pomnika Temidy, wraz z jej nieodłącznym atrybutem – wagą.
I to dopiero była pełna przeciwwaga wizualna.


cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz