sobota, 23 sierpnia 2014

21. Koncert na…


         Niezbyt znany bździochowski artysta Eustachiusz Obój, laryngolog z zawodu, muzyk z zamiłowania, z powołania nie wiadomo kto, w skrytości ducha pozazdrościł prasowego debiutu swojemu przyjacielowi – poecie Wenecjuszowi Skrybie i postanowił także swojemu talentowi pozwolić wypłynąć na szersze wody. W tym celu rozgłosił, że komponuje koncert, ba, symfonię nawet – utwór monumentalny, ponadczasowy, ponadnarodowy, ponadświatowy, ponad podziałami i jeszcze parę innych ponad. A nawet ponaddźwiękowy. Symfonia będzie klasyczna, rozpisana na wszystkie instrumenty i – jak przystało na klasykę – towarzyszyć jej będzie instrument wiodący – nomen omen obój. Dla uatrakcyjnienia kompozycji posłuży się jeszcze paroma niekonwencjonalnymi chwytami warsztatowymi, wprowadzi nieco eklektyzmu i wykorzysta dźwięki wydawane przez różne przedmioty niebędące instrumentami stricte muzycznymi. Eustachiusz Obój bardzo umiejętnie podsycał ciekawość bździochowskich muzykologów, muzykomanów, muzykofanów, muzykofonów, muzykofobów, muzykofagów i wszelkich innych muzykantów amatorów i profesjonalistów, podrzucając co tydzień pocztą pantoflową do powszechnej wiadomości jakąś informację na temat powstającego dzieła. Nie znał kulis debiutu swego przyjaciela Skryby, nie miał bladego pojęcia, jakiego doznał on zawodu, gdy przeczytał w New Bździoch Timesie niby swój, lecz nie swój utwór, nie był świadom, jak mocno w rzeczywistości prasowa inicjacja jego pisarskiej kariery podcięła mu skrzydła i jak skutecznie odpędziła od niego wenę na dłuższy czas. Nic o tym nie wiedząc, zapragnął sławy, a obszerny artykuł w wiodącym dzienniku na temat jego wybitnego dzieła miał być tej sławy efektowną inauguracją i ponieść ją w daleki świat – hen, hen poza Bździochową Dolinę. A wraz z nią – poprzez tytuł – jego dobre imię.
         W trakcie pracy zmienił jednak zdanie co do wiodącego instrumentu, a także co do tytułu. Nie posłuży się w nim nazwiskiem. W końcu to o dobre imię chodzi, a nie o nazwisko, pomyślał przewrotnie.
         Nadszedł w końcu dzień, na który cała zafascynowana muzyką bździochowska społeczność czekała z zapartym tchem i miała wreszcie możność usłyszeć zapowiadane od dawna, mające robić potężne wrażenie dzieło kompozytorskie Eustachiusza Oboja. Dziennikarze z włączonymi magnetofonami czekali pod salą koncertową, by na gorąco zarejestrować i skomentować to muzyczne wydarzenie. Każdy z nich miał nadzieję jako pierwszy przeprowadzić wywiad z kompozytorem. Napięcie rosło z każdą chwilą. Można by rzec, nuty i klucze wiolinowe wręcz unosiły się w powietrzu. Wrażenie w rzeczy samej było potężne. Już sam utwór – jak to się popularnie określa – rzucał na kolana. Wyraźnie dało się wyczuć przenikanie do muzyki elementów zawodowych autora i jego upodobań pasjonata strun głosowych. Ze zdradzanych wcześniej mających się pojawiać w utworze efektów specjalnych mistrz (tak już o sobie myślał, a nawet mówił twórca koncertu) zastosował dźwięki, a raczej ultradźwięki wydawane przez młoteczek i kowadełko. Najbardziej jednak istotę sprawy oddawał tytuł: „Wielka Symfonia na Trąbkę Eustachiusza”.
PS
Eustachiusz Obój nie mógł zrozumieć, dlaczego zarówno w New Bździocherze, jak i w Super Bździochpressie informacje na ten temat pojawiły się w dziale satyrycznym.

         cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz