Zdarzyło
się to w 1966 roku. Cały kraj, w tym także Bździochy zakwitły
biało-czerwonymi flagami, girlandami kolorowego kwiecia i wszystkim
tym, co się nadaje na szczególne okazje. A okazja istotnie była
szczególna – rocznica chrztu Najjaśniejszej. I to okrągła, bo
tysięczna. Piastowie, którzy chrzest przyjmowali, nie mieli bladego
pojęcia, że w przyszłości Polską będzie rządziło „ciało”,
które od takiego sakramentu najchętniej umywałoby ręce, a słowo
„sakrament”, jeśli w ogóle miałoby być w użyciu, to jedynie
do określania nowomodnych haseł typu: „Myśl Partii – czyn
ludu”. Sakramentalne te hasła wyryte ku pamięci potomnych w
piaskowcu bądź granicie wieszane były na frontonach obiektów
wznoszonych właśnie w czynie społecznym. Przed bramą wejściową
na Stadion Sportowy imienia Wielkiego Czynu Społecznego w
Bździochach również wisiała tablica z takim napisem, dla odmiany odlana ze spiżu.
Tego
niedzielnego rocznicowego dnia stadion huczał gwarem zebranej na nim
licznie tzw. przyszłości narodu, czyli młodzieży szkolnej,
zgromadzonej tam na mocy zarządzenia władzy, gdyż według niej
właśnie na stadionach należało czcić to wiekopomne dla Polski
wydarzenie, a nie w kościołach, które notabene naturalnie z
chrztem się kojarzą. Na stadionie bździochowskim, który pękał w
szwach, bo ściągnięto nań również uczniów z bliższej i
dalszej okolicy, było szczególnie uroczyście, bowiem tam właśnie
zawitał ówczesny pierwszy sekretarz partii, towarzysz Władysław
Gomułka, zwany Wiesławem. Zbędne jest podawanie, jakiej partii, bo
wtedy istniała tylko jedna. Repertuar obchodów był tradycyjny, by
nie rzec – sztampowy: parę przemówień, w tym oczywiście to
najważniejsze, wygłoszone przez pierwszego sekretarza, potem pokazy
sportowe, występy artystyczne ludowych zespołów tanecznych i… do
domu. Istotnym ówczesnym elementem organizacyjnym, nieodzownym
wręcz, była klaka. Na dany znak klaskano, wszczynano owację,
skandowano, po czym na kolejny znak stadion milkł. Wielokrotnie więc
przerywano przemówienie pierwszego sekretarza burzliwymi oklaskami i
okrzykami: Wiesław, Wiesław, Wiesław. Niektórzy jeszcze
pamiętają, jak interesujące były w tamtych czasach przemówienia.
Zawsze wymieniane w nich były osiągnięcia narodu, tak ważkie, jak
ilość kwintali uzyskanych z hektara, kubatura nowych izb, tony
wytopionej stali w przeliczeniu na głowę mieszkańca, objętość
hałd wydobytego węgla itp. Nic więc dziwnego, że młodzież,
której po godzinie słuchania mieszały się w głowach kwintale z
metrami sześciennymi i tonami, „wyłączała się” i rozprawiała
o swoich sprawach.
Na
stadionie byli obecni – siłą rzeczy, czy też mimo woli –
uczniowie Szkoły Podstawowej nr 1 w Bździochach, wtedy jeszcze bez
nadanego jej imienia Najbardziej Znanych Matematyków, a wśród nich
dorastający wówczas późniejsi ojcowie dwóch najweselszych
obywateli Bździochów: Trycjana Paszkwilki – Zdzierż Paszkwilko i
Wziutka Podszczypały – Tombak Podszczypała. Stali o kilka rzędów
siedzeń od siebie i poprzez skandujący na stojąco właśnie tłum
próbowali umówić się po imprezie na wypicie piwa. Wyglądało to
mniej więcej tak.
–
Po piwo! – wrzeszczał Zdzierżek.
–
Co?! – odwrzeczał Tombaczek, próbując przebić się głosem
przez skandujący stadion.
A
stadion:
–
Wiesław! Wiesław! Wiesław!
Powtórzyło
się to kilka razy i nagle stadion ucichł. Jedynie Zdzierżek, niby
tokujący głuszec, darł się na całe gardło:
–
Po piwo!!!
Wyszło
z tego, że Wiesław miał iść po piwo. Tak to piękne idee płynące
poprzez głośniki z ust pierwszego sekretarza zostały niechcący
sprofanowane. Na szczęście dla niefortunnego sprawcy zamieszania
panom w płaszczach z podniesionymi kołnierzami, od których się
zaroiło, nie udało się go namierzyć. Być może, a nawet jest to
wielce prawdopodobne, scenka ta zainspirowała jego syna, Trycka, do
wyboru zawodu humorysty.
cdn…