Maryśka od Kozodojów, która onegdaj radziła
wiejskiemu głupkowi Miętosiowi, aby Dziwnemu dał cyca, bo pewnie głodne
niebożątko, w czasach rozkwitu Bździochowej Doliny, a więc pod rządami już
wtedy światłego sołtysa Miętosia poszła w biznes. Lecz zanim poszła, starannie
się do tego biznesu przygotowała. Przykładem świeciła jej niedoszła sołtysowa,
Jagoda Paliczko. Dziewoja ta, zlekceważona przez Miętosia w czasach, gdy
Bździochy były jeszcze głęboko zaściankową wsiną, podczas gospodarczego boomu postanowiła
pokazać Miętosiowi, że i ona potrafi nie tylko wybić się ponad przeciętność,
ale nawet zakasować swego byłego oblubieńca wybujałą karierą i popularnością. Wybrała
zawód dziennikarki i bardzo szybko się okazało, że był to trafny wybór.
Ponieważ była istotą rzutką i pomysłową, postanowiła od razu rzucić się na
głęboką wodę i z prostej wiejskiej dziewczyny przeistoczyć się w kobietę
światową i niebanalną. I konsekwentnie swój zamysł realizowała.
Była
więc bardzo dobrym wzorcem dla Maryśki Kozodojówny, dziewczyny pracowitej, lecz
bez polotu, która nie wiedziała na przykład jeszcze, jakiemu to
biznesowi się poświęcić. Jednego wszakże była pewna. Tego mianowicie, że trzeba
znać jakiś „zagraniczny język”, jak to określiła. Kiedy już opanowała podstawy
angielskiego, postanowiła wyjechać na jakiś czas do Londynu, aby tam doskonalić
i szlifować ów zagraniczny język. By się jednak tam jej nie ckniło za bardzo,
zaproponowała wspólną wyprawę do Albionu swej przyjaciółce, a zarazem mentorce, Paliczkowej
Jagódce. Tą propozycją trafiła w dziesiątkę, bo Paliczkównie bardzo się
spodobał pomysł wyjazdu do „jaskini lwa”. „Lwem” była – rzecz jasna – BBC. Przy
okazji panny chciały się też wszechstronnie podciągnąć w sferze kultury i
zaliczyć co ciekawsze muzea, galerie i tym podobne przybytki, których w kraju
Shakespeare’a i Byrona nie brakuje. Być też w operach, teatrach i
filharmoniach. Najpierw ubrały się po miejsku, przynajmniej w ich mniemaniu, a
później wspólnie – ambitnie i metodycznie – przemierzały kwartały West Endu,
Kensington, Chelsea i inne okoliczne dzielnice, chłonąc wielki świat i jego
różnorodności.
Wtedy
to właśnie miało miejsce pewne zdarzenie, które przytrafiło się Maryśce
Kozodojównie. Penetrując sukcesywnie City, obie panie dotarły do Soho. I tu
przypadek sprawił, że się rozdzieliły. Wcześniej jednak przezornie ustaliły, że
miejscem spotkania po ewentualnym rozdzieleniu będzie dworzec kolejowy Waterloo.
I dobrze się stało, bo Maryśka Kozodojówna, w pewnym sensie trzymająca się
dotąd spódnicy Jagody Paliczkówny, gdy została sama, miała wielką ochotę popaść
w panikę. Opanowała się jednak i zgodnie ze starą szkolną nauką postanowiła
spytać o drogę policjanta. Zaczepiła więc pierwszego napotkanego „Bobby’ego” i
zapytała się go, gdzie jest dworzec. Ze zdenerwowania zapomniała podać jego
nazwy. Ten zmierzył ją przenikliwym spojrzeniem od stóp po głowę i z powrotem,
po czym przymrużywszy oczy, rzekł:
–
Ty, laleczko, dobrze wiesz, gdzie jest dworzec.
Być
może, bo wykluczyć tego nie można, właśnie to zdarzenie zadecydowało, że biznesem,
jakiemu się Kozodojówna poświęciła, stał się przybytek rozkoszy, czyli po
prostu domek pod czerwoną latarenką.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz