sobota, 20 grudnia 2014

38. Cud elektryczny



         Chociaż Bździochowa Dolina była solidnym zapleczem energetycznym kraju, tam też zdarzały się krótkie spięcia. Swego czasu rzecz taka miała miejsce w byłym Przedsiębiorstwie Produkcji Rzeczy Pożądanych, obecnie występującym pod szyldem Przedsiębiorstwo Produkcji Rzeczy Niekoniecznie Potrzebnych. Pewnego razu w przedsiębiorstwie tym zabrakło prądu. „Zabrakło” to określenie grubo na wyrost; wiadomo bowiem, że w tak dobrze prosperującej enklawie przemysłowej, jaką była Bździochowa Dolina, prądu zabraknąć nie mogło. Chwilowe wyłączenie prądu miało charakter czysto eksploatacyjny, czyli była to tzw. przerwa techniczna. Ale powszechnie mówiło się, że prądu zabrakło.
Główna księgowa Lubrykcza Cyferek, zwana przez koleżanki z pracy w skrócie Lucyferek, co w jakiś tam sposób oddawało jej charakter, a raczej charakterek, będąc w najgorętszym okresie sporządzania bilansu, nie mogła patrzeć na siedzące bezczynnie podległe jej pracownice (owe koleżanki z pracy) i postanowiła interweniować. Zawsze przecież jest jakieś wyjście z sytuacji. Każdej. Jeśli ludzie potrafią polecieć na księżyc i wrócić, to na Ziemi tym bardziej wszystko musi się udać zrobić. Tak myślała i nie była to opinia wyłącznie na pokaz. Pani Lubryczka Cyferek potrafiła to udowodnić. W czasach, kiedy jeszcze państwowe zakłady nie mogły współpracować z prywatnymi, lecz jednak współpracowały, bo inaczej cała gospodarka już dawno by się rozsypała, Lubryczka Cyferek dostała od dyrektora przedsiębiorstwa polecenie, aby załatwić taką właśnie trudną, idącą pod prąd przepisom płatność. Widziano, jak biegła za dyrektorem po korytarzu i rozkładając bezradnie ręce, pytała, jak ma to zrobić. A dyrektor nie zatrzymując się, ba, nawet nie zwalniając, tylko lekko odwrócił głowę w jej kierunku i powiedział „To pani jest księgową. To pani powinna wiedzieć, jak to zrobić”. Po czym zniknął w swoim gabinecie. Biedna księgowa. Cóż miała robić. Pomyślała i sprawę załatwiła. Innym razem, gdy właśnie otrzymała talon na „malucha”, który wówczas kosztował 100 000 zł, w pierwszej chwili przeraziła się. Lecz gdy uświadomiła sobie, że 100 000 to tylko pięć razy po 20 000, jej wyobraźnia natychmiast zadziałała i już niebawem Lubryczka woziła się nowiutkim Fiatem 126p. Tak, ale to były sprawy – żeby tak to ująć – namacalne. A jak „ugryźć” brak prądu? Panna Cyferek ruszyła tropem, który zdał jej się właściwy, lecz po wizycie u głównego energetyka firmy, o czym poniżej, tamte jej wyczyny wydały się tak malutkie, że właściwie nic nieznaczące.
Ze swoją prośbą o jak najszybsze włączenie prądu, bo bilans, terminy, niedziałające komputery itd., udała się do – jak sądziła – najwłaściwszej osoby, czyli głównego energetyka zakładu. Główny energetyk Wraź Pstryczkiewicz uniósł głowę znad papierów rozłożonych wielowarstwowo na biurku i oświadczył, że nic się nie da zrobić, muszą poczekać, mogą zostać po godzinach, jeśli to takie pilne, itd.
– Ależ panie Pstryczkiewicz – biadoliła Lubryczka, bądźże pan człowiekiem… – I tu nastąpiła kolejna litania bolączek. Aż Wraź Pstryczkiewicz miał tego dość. Żeby się uwolnić od jej obecności powiedział:
– Pani Cyferek, w tej sytuacji ja mogę zrobić już tylko to. – Po czym pstryknął palcami przed jej nosem. I w tym momencie zabłysło światło. Pani Lubryczka Cyferek, osoba jak by nie było wierząca, popatrzyła na Wrazia Pstryczkiewicza jak na Boga i wycofała się w kierunku drzwi, co chwilę nisko się kłaniając. I w takich niskich pokłonach opuściła biuro głównego energetyka.
Długo jeszcze rozpamiętywała to zdarzenie, nie mogąc się zdecydować, czy należy je zakwalifikować do szczególnego zbiegu okoliczności, czy też jednak do cudu. A ponieważ od niedawna miała w domu nowy, zdalnie sterowany telewizor, przyszło jej na myśl podejrzenie, że Wraź Pstryczkiewicz zadrwił sobie z niej, bo skorzystał z ukrytego gdzieś pilota. 

cdn…
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz