Chociaż
Bździochowa Dolina była solidnym zapleczem energetycznym kraju, tam też
zdarzały się krótkie spięcia. Swego czasu rzecz taka miała miejsce w byłym
Przedsiębiorstwie Produkcji Rzeczy Pożądanych, obecnie występującym pod szyldem
Przedsiębiorstwo Produkcji Rzeczy Niekoniecznie Potrzebnych. Pewnego razu w
przedsiębiorstwie tym zabrakło prądu. „Zabrakło” to określenie grubo na wyrost;
wiadomo bowiem, że w tak dobrze prosperującej enklawie przemysłowej, jaką była
Bździochowa Dolina, prądu zabraknąć nie mogło. Chwilowe wyłączenie prądu miało
charakter czysto eksploatacyjny, czyli była to tzw. przerwa techniczna. Ale
powszechnie mówiło się, że prądu zabrakło.
Główna księgowa Lubrykcza Cyferek,
zwana przez koleżanki z pracy w skrócie Lucyferek, co w jakiś tam sposób
oddawało jej charakter, a raczej charakterek, będąc w najgorętszym okresie
sporządzania bilansu, nie mogła patrzeć na siedzące bezczynnie podległe jej
pracownice (owe koleżanki z pracy) i postanowiła interweniować. Zawsze przecież
jest jakieś wyjście z sytuacji. Każdej. Jeśli ludzie potrafią polecieć na
księżyc i wrócić, to na Ziemi tym bardziej wszystko musi się udać zrobić. Tak
myślała i nie była to opinia wyłącznie na pokaz. Pani Lubryczka Cyferek potrafiła
to udowodnić. W czasach, kiedy jeszcze państwowe zakłady nie mogły
współpracować z prywatnymi, lecz jednak współpracowały, bo inaczej cała
gospodarka już dawno by się rozsypała, Lubryczka Cyferek dostała od dyrektora przedsiębiorstwa
polecenie, aby załatwić taką właśnie trudną, idącą pod prąd przepisom płatność.
Widziano, jak biegła za dyrektorem po korytarzu i rozkładając bezradnie ręce,
pytała, jak ma to zrobić. A dyrektor nie zatrzymując się, ba, nawet nie
zwalniając, tylko lekko odwrócił głowę w jej kierunku i powiedział „To pani
jest księgową. To pani powinna wiedzieć, jak to zrobić”. Po czym zniknął w
swoim gabinecie. Biedna księgowa. Cóż miała robić. Pomyślała i sprawę
załatwiła. Innym razem, gdy właśnie otrzymała talon na „malucha”, który wówczas
kosztował 100 000 zł, w pierwszej chwili przeraziła się. Lecz gdy
uświadomiła sobie, że 100 000 to tylko pięć razy po 20 000, jej
wyobraźnia natychmiast zadziałała i już niebawem Lubryczka woziła się nowiutkim
Fiatem 126p. Tak, ale to były sprawy – żeby tak to ująć – namacalne. A jak „ugryźć”
brak prądu? Panna Cyferek ruszyła tropem, który zdał jej się właściwy, lecz po
wizycie u głównego energetyka firmy, o czym poniżej, tamte jej wyczyny wydały się
tak malutkie, że właściwie nic nieznaczące.
Ze swoją prośbą o jak najszybsze
włączenie prądu, bo bilans, terminy, niedziałające komputery itd., udała się do
– jak sądziła – najwłaściwszej osoby, czyli głównego energetyka zakładu. Główny
energetyk Wraź Pstryczkiewicz uniósł głowę znad papierów rozłożonych
wielowarstwowo na biurku i oświadczył, że nic się nie da zrobić, muszą
poczekać, mogą zostać po godzinach, jeśli to takie pilne, itd.
– Ależ panie Pstryczkiewicz –
biadoliła Lubryczka, bądźże pan człowiekiem… – I tu nastąpiła kolejna litania
bolączek. Aż Wraź Pstryczkiewicz miał tego dość. Żeby się uwolnić od jej
obecności powiedział:
– Pani Cyferek, w tej sytuacji ja
mogę zrobić już tylko to. – Po czym pstryknął palcami przed jej nosem. I w tym
momencie zabłysło światło. Pani Lubryczka Cyferek, osoba jak by nie było
wierząca, popatrzyła na Wrazia Pstryczkiewicza jak na Boga i wycofała się w
kierunku drzwi, co chwilę nisko się kłaniając. I w takich niskich pokłonach
opuściła biuro głównego energetyka.
Długo jeszcze rozpamiętywała to
zdarzenie, nie mogąc się zdecydować, czy należy je zakwalifikować do
szczególnego zbiegu okoliczności, czy też jednak do cudu. A ponieważ od
niedawna miała w domu nowy, zdalnie sterowany telewizor, przyszło jej na myśl
podejrzenie, że Wraź Pstryczkiewicz zadrwił sobie z niej, bo skorzystał z
ukrytego gdzieś pilota.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz