Bździochy oniemiały. Oniemiały z przerażenia.
Oniemiały z przerażenia po tym, jak nauczyciel literatury w gimnazjum Inkaust
Gęsiopiór się zabił. Przerażające było to, że ani nie popełnił samobójstwa, ani
nikt go nie zamordował, ani nawet nie zszedł w jakiś niezwykły a naturalny sposób,
ale najzwyczajniej po prostu się zabił. Można co najwyżej powiedzieć, że w
pewnym stopniu uległ wypadkowi.
Pierwsza o tym wydarzeniu doniosła niejaka
Mierzwita Trzódko, matka świeżo narodzonych kolejnych trojaczków, spacerująca po
parku z przepełnionym wózkiem dziecięcym. Była ona też jedynym świadkiem tego potwornego
zdarzenia, a poniekąd i mimowolną sprawczynią. Jak zeznała później pani Trzódko
do policyjnego protokołu, Inkaust Gęsiopiór najpierw całkiem spokojnie
spacerował alejkami parku i tylko tak jakoś dziwnie głowę zadzierał, patrzył po
koronach drzew i coś mamrotał pod nosem. Kiedy przechodził koło niej, usłyszała
wyraźnie, jak mówił: „Ono gdzieś tutaj musi być. Gdzieś tutaj”. Tu pani
Trzódko, której ciekawość została pobudzona w wystarczającym stopniu, aby
przełamać nieśmiałość względem pedagoga, „burząc jego stan skupienia” (tak to
określiła), prosto z mostu zapytała (zaciągając kresowo):
– A czegóż to profesor tak
wypatruji, aaa?
Inkaust Gęsiopiór otrząsnął się,
jakby go ktoś wyrwał ze snu i patrząc sponad drucianych okularów, przekrzywiając
przy tym zabawnie głowę, spytał:
– Hę?
– Pytam, czegóż to profesor tak
wypatruji w tych gałęziach?
– Aaa, w gałęziach? – Nauczyciel
gimnazjalny ciągle jeszcze wyglądał na nieprzytomnego. – Ano patrzę tak i
patrzę, bo gdzieś on tu musiał uwić sobie gniazdo.
– A któż taki? – zdziwiła się
Mierzwita Trzódko.
– Pegaz.
Mierzwita Trzódko tylko dlatego nie
narysowała kółka na czole, bo obie ręce miała zajęte. Odchrząknęła tylko i czym
prędzej oddaliła się w inną część parku. Stamtąd dyskretnie i podejrzliwie obserwowała
Inkausta Gęsiopióra. Tymczasem Inkaust Gęsiopiór ponownie zamknął się w sobie,
krążył alejkami z zadartą głową. Chodził coraz szybciej i szybciej, w końcu
zaczął biegać. Później rozpostarł ramiona niczym skrzydła i biegał tak,
machając nimi. Nie żeby nagle stał się chorobliwie dumny i wyniosły, by chcieć
wzlecieć i na wszystkich i wszystko patrzeć z góry. Przeciwnie, nadal pozostawał bardzo
skromnym człowiekiem. Jego bieganie zdecydowanie musiało być związane z czym
innym. Mierzwita Trzódko jeszcze raz zdobyła się na śmiałość i spytała ni to
przebiegającego, ni to przefruwającego obok niej nauczyciela:
– A co teraz robi, aaa?
– Latam jak pegaz.
Mierzwita Trzódko całkiem
pragmatycznie, choć tego słowa w życiu nie słyszała i nie miała pojęcia, co ono
oznacza, skonstatowała:
– Nu, to czemu mówi, że lata, jak
nogi ma na ziemi, aaa?
Wtedy nauczyciel literatury w
gimnazjum Inkaust Gęsiopiór zatrzymał się, spojrzał ze zdziwieniem na swoje
rozpostarte ramiona, a potem na nogi i odrzekł:
– W rzeczy samej.
Po czym opuścił ramiona. I wtedy
nastąpiła ta straszna rzecz. Bo Inkaust Gęsipiór, opuściwszy ręce, spadł i się
zabił.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz