Na Placu Generalskim w Bździochach,
bardziej jeszcze reprezentacyjnym od placu, na środku którego stała ongiś –
nazwijmy ją – Miętosiowa studnia, a obecnie cieszyła zmysły multimedialna
fontanna imienia byłego sołtysa Pstrysia (nazwana tak z pełną złośliwością po
nieudanej aneksji jednej z dzielnic Bździochów – Dziadowego Kramu, w której to
były sołtys Pstryś maczał palce), stał sobie bar o nieprzypadkowej nazwie
„Akwarium”. Była to przeszklona konstrukcja w kształcie prostopadłościanu,
kojarząca się z ogromnym naczyniem do hodowania rybek w warunkach domowych,
czyli z akwarium właśnie. Do przybytku tego uczęszczała (jest to jak
najbardziej właściwe określenie) cała bździochowska bohema vel cyganeria
artystyczna, młodzież-kwiaty, czy też kwiat młodzieży i wszelkie inne
towarzystwo uzurpujące sobie prawo do nazywania się pięknoduchami. Wśród nich
bywał we wspomnianym lokalu przyszły humorysta w New Bździoch Timesie
Trycjan Paszkwilko, co wcale nie dziwi.
Paszkwilko lubił sobie posiedzieć przy
kuflu dużego jasnego z pianką i przysłuchiwać się rozmowom coraz bardziej
podchmielonych artystów, a także różnych innych oryginałów za artystów się
uważających. Pewnego dnia, gdy tak sobie przycupnąwszy, chłonął piwo oraz
dysputę na temat szeroko pojętej sztuki, wyławiając z tumultu i gwaru co
cenniejsze opinie, przysiadł się do jego stolika niejaki Bronsiu Wyżłop.
Bronsiu Wyżłop pracował w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym miejscowej Fabryki Sztućców
Dwukrotnego Użytku, w dziale projektowo-konstrukcyjnym na stanowisku dobieracza
barwników, i z tej racji uważał się za wybitnego artystę – kolorystę. No i
wzorem innych członków bohemy oraz zdecydowanej większości mieszkańców
Bździochowej Doliny nie wylewał za kołnierz. Przysiadając się do stolika
Paszkwilki, lepiej trafić nie mógł, bo – jak pamiętamy – Trycjan Paszkwilko też
ostro za kołnierz nie wylewał. Nie mógł lepiej trafić także z innego powodu.
Trycjan Paszkwilko nie przepijał wszystkiego, ergo zawsze miał jakiś
grosz przy duszy, podczas gdy Bronsiu czynił dokładnie na odwrót, bo pazerny
był na alkohol okrutnie. Przeto będąc w takiej sytuacji, spytał swego vis â
vis wprost, czy nie postawiłby mu piwa. Paszkwilko, dobra dusza, wstał i po
chwili postawił przed Bronsiem kufelek małego piwa. Bronsiu zmierzył wzrokiem
kufelek, a potem z najwyższym zdumieniem i w najwyższym stopniu zdegustowany
zapytał:
– A na duże to byś nie miał?
Jakoś się dogadali, bo Trycjan
Paszkwilko dojrzał w Bronsiu bratnią humorystyczną duszę. Ale po następny
kufelek Bronsiu musiał pójść sam. Kiedy barman, zwany belowym, podał ociekające
pianą naczynie, Bronsiu pochylił się i zaczął intensywnie się w nie wpatrywać.
W końcu zapytał belowego, wskazując coś palcem:
– Przepraszam, czy to jest włos?
Barman przyjrzał się kuflowi i z
oburzeniem odpowiedział:
– Jaki włos? Jaki włos? To kreska!
Tu należy przypomnieć, że ongiś kufle
przeznaczone wyłącznie do picia piwa miały szklane znamię w kształcie kreski,
wskazujące dokładnie jego objętość.
– No to dolej pan do kreski – z
niezmąconym spokojem skonstatował Bronsiu.
Na to, co później się działo, opuśćmy
zasłonę milczenia. Dość powiedzieć, że zanim przyjechała milicja, było jak w
dobrym westernie. Cała zaś zadyma tak się spodobała stałym bywalcom, że później
co i raz nie mogli sobie odmówić takiej „powtórki z rozrywki”. Od tamtej pory
wchodząc do „Akwarium” dobrze było zerknąć, czy przypadkiem nie nadlatuje jakiś
kufel.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz