sobota, 7 marca 2015

49. Kreska Bronsia Wyżłopa




         Na Placu Generalskim w Bździochach, bardziej jeszcze reprezentacyjnym od placu, na środku którego stała ongiś – nazwijmy ją – Miętosiowa studnia, a obecnie cieszyła zmysły multimedialna fontanna imienia byłego sołtysa Pstrysia (nazwana tak z pełną złośliwością po nieudanej aneksji jednej z dzielnic Bździochów – Dziadowego Kramu, w której to były sołtys Pstryś maczał palce), stał sobie bar o nieprzypadkowej nazwie „Akwarium”. Była to przeszklona konstrukcja w kształcie prostopadłościanu, kojarząca się z ogromnym naczyniem do hodowania rybek w warunkach domowych, czyli z akwarium właśnie. Do przybytku tego uczęszczała (jest to jak najbardziej właściwe określenie) cała bździochowska bohema vel cyganeria artystyczna, młodzież-kwiaty, czy też kwiat młodzieży i wszelkie inne towarzystwo uzurpujące sobie prawo do nazywania się pięknoduchami. Wśród nich bywał we wspomnianym lokalu przyszły humorysta w New Bździoch Timesie Trycjan Paszkwilko, co wcale nie dziwi.
         Paszkwilko lubił sobie posiedzieć przy kuflu dużego jasnego z pianką i przysłuchiwać się rozmowom coraz bardziej podchmielonych artystów, a także różnych innych oryginałów za artystów się uważających. Pewnego dnia, gdy tak sobie przycupnąwszy, chłonął piwo oraz dysputę na temat szeroko pojętej sztuki, wyławiając z tumultu i gwaru co cenniejsze opinie, przysiadł się do jego stolika niejaki Bronsiu Wyżłop. Bronsiu Wyżłop pracował w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym miejscowej Fabryki Sztućców Dwukrotnego Użytku, w dziale projektowo-konstrukcyjnym na stanowisku dobieracza barwników, i z tej racji uważał się za wybitnego artystę – kolorystę. No i wzorem innych członków bohemy oraz zdecydowanej większości mieszkańców Bździochowej Doliny nie wylewał za kołnierz. Przysiadając się do stolika Paszkwilki, lepiej trafić nie mógł, bo – jak pamiętamy – Trycjan Paszkwilko też ostro za kołnierz nie wylewał. Nie mógł lepiej trafić także z innego powodu. Trycjan Paszkwilko nie przepijał wszystkiego, ergo zawsze miał jakiś grosz przy duszy, podczas gdy Bronsiu czynił dokładnie na odwrót, bo pazerny był na alkohol okrutnie. Przeto będąc w takiej sytuacji, spytał swego vis â vis wprost, czy nie postawiłby mu piwa. Paszkwilko, dobra dusza, wstał i po chwili postawił przed Bronsiem kufelek małego piwa. Bronsiu zmierzył wzrokiem kufelek, a potem z najwyższym zdumieniem i w najwyższym stopniu zdegustowany zapytał:
         – A na duże to byś nie miał?
         Jakoś się dogadali, bo Trycjan Paszkwilko dojrzał w Bronsiu bratnią humorystyczną duszę. Ale po następny kufelek Bronsiu musiał pójść sam. Kiedy barman, zwany belowym, podał ociekające pianą naczynie, Bronsiu pochylił się i zaczął intensywnie się w nie wpatrywać. W końcu zapytał belowego, wskazując coś palcem:
         – Przepraszam, czy to jest włos?
         Barman przyjrzał się kuflowi i z oburzeniem odpowiedział:
         – Jaki włos? Jaki włos? To kreska!
         Tu należy przypomnieć, że ongiś kufle przeznaczone wyłącznie do picia piwa miały szklane znamię w kształcie kreski, wskazujące dokładnie jego objętość.
         – No to dolej pan do kreski – z niezmąconym spokojem skonstatował Bronsiu.
         Na to, co później się działo, opuśćmy zasłonę milczenia. Dość powiedzieć, że zanim przyjechała milicja, było jak w dobrym westernie. Cała zaś zadyma tak się spodobała stałym bywalcom, że później co i raz nie mogli sobie odmówić takiej „powtórki z rozrywki”. Od tamtej pory wchodząc do „Akwarium” dobrze było zerknąć, czy przypadkiem nie nadlatuje jakiś kufel.

         cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz