sobota, 14 marca 2015

50. Awans Chrisia Chodaczka



        
        Niejaki Chrisio Chodaczek jednego w życiu był całkiem pewien. Tego mianowicie, że mu się w tym życiu coś należy. Nie od kogoś konkretnego i nie coś konkretnego, ale tak w ogóle. Ta jego absolutna pewność była podbudowana solidną pozycją ojca w bździochowskiej społeczności. Ojciec Chrisia był bowiem wziętym lekarzem, a ponadto pełnił funkcję ordynatora Oddziału Przypadłości Szczególnych w bździochowodolińskim szpitalu klinicznym. Nie wiadomo co bardziej – czy ta pewność Chrisia, czy też pozycja ojca miały na to wpływ, lecz faktem jest, że Chrisio Chodaczek robił zawrotną karierę. Karierę na tyle zawrotną, że mu się w końcu od niej zawróciło w głowie.
W przebrzmiałych już czasach, gdy warunkiem sukcesu zawodowego była przynależność do wiodącej prym organizacji o jedynie słusznej ideologii, wszystko było jasne, zasady klarowne (dla wtajemniczonych), ustalone po wsze czasy i wystarczyło jedynie psie oddanie, by móc czerpać profity. Te właśnie, które to dawały przekonanie, że się w życiu coś należy. Bon mot „Mierny, bierny, ale wierny” doskonale oddawał sens funkcjonowania tzw. członków w gładko prosperującym układzie. Należało tylko przestrzegać hierarchii, czyli nie wychylać się i czekać na swoją kolej, a nagroda na pewno nie ominie. Tą droga podążał Chrisio Chodaczek, i dlatego pięcie się po szczeblach kariery było dla niego przysłowiową bułką z masłem. Nic więc dziwnego, że w Przedsiębiorstwie Produkcji Rzeczy Pożądanych, w którym pracował, nie ominął go awans i został asystentem dyrektora.
W tym samym przedsiębiorstwie pracował jego szkolny kolega, Portek Niefartek, z tą różnicą, że Niefartek nie miał dość mocy do wykrzesania z siebie psiego oddania. Dlatego pod względem pozycji zajmowanej na drabinie kariery był dokładnie na przeciwległym jej krańcu. Z racji szkolnego koleżeństwa Chrisia i Portka łączyły solidne więzy zażyłości. Do czasu. Do chwili awansu Chrisia na stanowisko wspomnianego asystenta. Krótko potem spotkali się na korytarzu biurowca, pustym akurat, i szli naprzeciw siebie, nie mogąc minąć się niezauważenie. Choćby dlatego, że szerokość korytarza na to nie pozwalała. Portek jak zwykle z uśmiechem pozdrowił Chrisia kumplowskim „cześć”. A tu nic. Żadnej odpowiedzi. Chrisio przedefilował przed nim z głową zadartą w drugą stronę, udając, że czegoś pilnie wypatruje pod sufitem, i zniknął w swoim wykwintnie wyposażonym gabinecie.
Kolejne ich spotkanie w podobnych okolicznościach, tzn. na pustym korytarzu wyglądało zgoła inaczej. Chrisio z daleka machał ręką i wołał: „Cześć Porteczku”, a nawet dodał: „Co słychać?”. Co się więc stało w tak zwanym międzyczasie? Cóż, należałoby dodać, że to drugie spotkanie miało miejsce po transformacjach, jakie zaszły w Bździochowej Dolinie, podobnie zresztą jak w całym kraju, kiedy już stanowiska asystenta dyrektora przestały być w modzie. Albo stały się niepotrzebne. Albo zajęły je kobiety o urodzie już na pierwszy rzut oka gwarantującej atrakcyjność firmy. Choć system polityczny wywrócił się do góry nogami, koledzy nadal zajmowali skrajne pozycje na drabinie hierarchii zawodowej. Lecz wbrew przypuszczeniom wcale nie zamienili się miejscami. Portek Niefartek nie zrobił zawrotnej kariery, Chrisiowi zaś, nadal hołdującemu zasadzie psiego oddania, w nagrodę – zgodnie z panującymi wówczas trendami – pozwolono się uwłaszczyć na „niczyim” majątku. Trafiła mu się wiejska studnia. Ta, na której onegdaj przesiadywał Miętoś z Dziwnym. Jak się okazało, źle na tym nie wyszedł, bo dzięki paru zgrabnym zabiegom legislacyjnym władzy okresu żarłocznej przedtransformacji w krótkim czasie stał się  monopolistą w zaopatrywaniu Bździochów w zimną wodę. Czerpał z tego procederu niezłe dochody, a potem odsprzedał studnię z niemałym zyskiem, bo dla dodania splendoru Bździochowej Dolinie postanowiono w tym miejscu wybudować fontannę multimedialną imienia byłego sołtysa Alojzego Pstrysia. Krótko potem Chrisio Chodaczek prysnął za granicę i tyle go widziano.

cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz