sobota, 28 marca 2015

52. Co miał Furiatko do Rudolfa


         Z grubsza można by powiedzieć, że nienawidził go serdecznie. Ale od początku. Ferdynand Furiatko i Rudolf mieli ze sobą wiele wspólnego. Nie chodzi tylko zbieżność ich imion z imionami bratanka i syna cesarza Austro-Węgier Franciszka Józefa, lecz przede wszystkim o zbieżność charakterów.  Bo Ferdynand Furiatko, jak jego habsburski pierwowzór, był porywczy, zaś Rudolf wręcz przeciwnie, zgodnie ze swoim pierwowzorem miał usposobienie łagodne, można by rzec – poetyckie, a nawet zalotne. Pasowałoby też jak nic porównanie z jego kinowym imiennikiem, Rudolfem Valentino. Tak więc o ile Furiatko, gdy „wychodząc z nerw“, pasję miał wypisaną na twarzy, o tyle Rudolf zachowywał stoicki spokój i kamienną twarzą niewiniątka. Nie przeszkadzało mu to jednak prowokować coraz to nowych brewerii, wszak za coś Ferdynand musiał go nienawidzić. W tym miejscu należałoby uzupełnić rzecz całą o pewne wyjaśnienie dotyczące relacji między oboma osobnikami. Otóż Rudolf był własnością Ferdynanda. Nie wyda się to dziwne, gdy się doda, że Rudolf był kotem. A imię nadano mu od koloru sierści. Mieszkali w domku na przedwsiu Bździochów.
         Pewnego dnia Rudolf wykorzystując nieuwagę Ferdynanda, ściągnął mu z talerza kotlet. Furiatko z racji swego popędliwego charakteru wpadł w furię i puścił się w pogoń za Rudolfem. Szanse na odebranie kotleta miał niewielkie, bo Rudolf zdążył pochłonąć przysmak w parę chwil, zostawiając nieliczne rachityczne okruchy. Bardziej chodziło o wyładowanie złości i danie kotu nauczki. Ale i tu z prędkością i sprytem Rudolfa nie miał się co równać. No i nie przewidział, że tym pościgiem wkracza na wojenną ścieżkę, a na krótką pamięć Rudolfa nie ma co liczyć. Co zresztą rychło się okazało.
         Chce wyjść z domu, a tu niespodzianka – zamiast do kuwety, narobione do buta. Sięga do kieszeni, a tam kolejna siurpryza, taka sama jak w bucie. Nakłada kapelusz, a z kapelusza wysypuje się coś śmierdzącego. Wkłada rękę do kieszeni i wyciąga ją z obrzydzeniem – wiadomo, na co się tam natknął. Nawet w portfelu Rudolf zostawił swój ślad. Każda kolejna niespodzianka wzmagała furię u Furiatki i prowokowała pościg, co z kolei dawało Rudolfowi powód do następnego „numeru”. I tak w kółko nakręcała się spirala złości i złośliwości. Nienawiści i niespodzianek. Przy czym pomysłowość Rudolfa nie miała granic. Oczywiście każda taka sytuacja wprawiała Ferdynanda w jeszcze większą furię i powodowała jeszcze większą determinację w gonitwie. Dodajmy – bezskutecznej, co dawało gwarancję powrotu do jej kontynuacji, gdy tylko Rudolf pojawi się na horyzoncie. Punkt kulminacyjny nastąpił tej nocy, gdy Furiatkę obudził straszny smród. Smród tak wielki, że aż łzy wyciskał. Sięgając do wyłącznika lampy, rozbabrał niespodziankę na poduszce. Wtedy to naprawdę śmierć zajrzała w oczy Rudolfa. I byłby niechybnie zginął z ręki Ferdynanda, gdyby się w porę dobrze nie schował.
         Po tym incydencie Furiatko zdał sobie wreszcie sprawę, że z Rudolfem nie wygra. Przestał go ścigać, a nawet starał się z nim zaprzyjaźnić. Któregoś z letnich dni, Furiatko tak głośno zanosił się śmiechem w garażu, że zbiegli się wszyscy domownicy. Okazało się, że nie wiadomo jakim sposobem Rudolf nasikał do samochodu przez niewielką szparę pozostawioną w niedokręconym oknie. Był to niewątpliwie szczyt ekwilibrystyki – tak nieprawdopodobny, że Ferdynand wreszcie odpuścił, a nawet nabrał szacunku dla kota. Od tej chwili Rudolf już się nie musiał obawiać utraty życia z ręki Furiatki i też sobie odpuścił z "numerami". Niestety zniknął pewnej marcowej nocy. Prawdopodobnie to, co się nie udało Furiatce, udało się konkurentom do łapki jakiejś uroczej kocicy.


         cdn…

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz