sobota, 11 kwietnia 2015

54. Zwykły dzień wolontariusza Serdeczki


W Bździochach powiało wiosną. Prawdziwą wiosną. Prawie że wiosną ludów. Bo ludzie gromadnie wylegli na ulice. Wraz z coraz większą ilością pękających pąków na drzewach czuło się wokół coraz większą życzliwość. Kto tylko mógł, oddychał pełną piersią (nie tylko Maryśka od Kozodojów, a ta naprawdę miała czym), wręcz zaciągał się aromatem świeżo wschodzącej roślinności i kwitnącego kwiecia. Nawet nieznajomi, różnej maści i rasy etranżerzy, od których od pewnego czasu zaroiło się w Bździochowej Dolinie, kłaniali się sobie na ulicach. Dotychczasowi wrogowie, nienawidzący się serdecznie przez całą zimę, teraz równie serdecznie się pozdrawiali, a nawet klepiąc się po ramionach, szli na wódkę. Z coraz większym rozmachem panoszyła się wiosenna idylla.
Nic dziwnego, że ten stan uniesienia udzielił się też notorycznemu wolontariuszowi Sekstusowi Serdeczce, który i bez wiosennego wsparcia charakter miał łagodny, usposobienie przyjazne dla wszelkiego stworzenia i duszę piękną. Choć imię raczej przewrotne. I on to właśnie jednego z pierwszych wiosennych dni odwiedził przytułek dla osób w zaawansowanym wieku, zwany dawniej „Domem imienia brata Alberta”, a obecnie według zachodniej mody noszący imię brata Adalberta. Po kilku godzinach pracowitego uwijania się wśród pensjonariuszy trafił do sali, w której ujrzał siedzącego na łóżku staruszka, kiwającego się w przód i w tył niczym wahadło zegara. Wolontariusz Serdeczko dowiedziawszy się od salowego, że staruszek ów od urodzenia nie widział, zapragnął koniecznie ulżyć mu w jego niedoli i obdarzyć go jakąś uprzejmością. Podszedł więc do niego i zapytał:
Dziadku, napijecie się mleka?
Na to staruszek, który od urodzenia nie widział, zapytał się go:
A co to mleko?
Nieco zbity z tropu wolontariusz zaczął mu to wyjaśniać, szukając w myślach właściwych porównań, zrozumiałych dla człowieka, który nigdy w życiu nic nie widział.
Mleko… mleko… to jest, to jest… to jest takie białe.
A co to białe? – spytał znowu staruszek, który wszak od urodzenia nic nie widział.
Białe to jest, to jest… – nie dawał za wygraną wolontariusz – To jest takie, takie jak łabędź!
A co to łabędź?
Łabędź, łabędź… łabędź, dziadku, to jest takie z krzywą szyją – ucieszył się wolontariusz Serdeczko, że tak utrafił z odpowiedzią. Ale zaraz usłyszał:
A co to krzywe?
Dziadku, dziadku – z coraz większą pewnością siebie, a nawet z animuszem tłumaczył Sekstus. Chwycił przy tym jego dłoń i ułożył na swoim łokciu. – Pomacajcie tutaj. – Po czym wyprostował rękę, przeciągnął po niej dłonią leciwego pensjonariusza i tłumaczył dalej. – Teraz jest proste. – Następnie zgiął rękę i ponownie przeciągnął po niej dłonią staruszka. – O, a teraz jest krzywe. Rozumiecie?
A na to staruszek zawołał uszczęśliwiony:
Ahaaa! A, to daj pan tego mleka.
Od tego dnia, podbudowany tym niewątpliwym sukcesem, wolontariusz Sekstus Serdeczko intensywnie ćwiczył techniki negocjacyjne. „A nuż przylecą mieszkańcy Marsa”, myślał z nadzieją.


cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz