W
Bździochach powiało wiosną. Prawdziwą wiosną. Prawie że wiosną
ludów. Bo ludzie gromadnie wylegli na ulice. Wraz z coraz większą
ilością pękających pąków na drzewach czuło się wokół coraz
większą życzliwość. Kto tylko mógł, oddychał pełną piersią
(nie tylko Maryśka od Kozodojów, a ta naprawdę miała czym), wręcz
zaciągał się aromatem świeżo wschodzącej roślinności i
kwitnącego kwiecia. Nawet nieznajomi, różnej maści i rasy
etranżerzy, od których od pewnego czasu zaroiło się w
Bździochowej Dolinie, kłaniali się sobie na ulicach. Dotychczasowi
wrogowie, nienawidzący się serdecznie przez całą zimę, teraz
równie serdecznie się pozdrawiali, a nawet klepiąc się po
ramionach, szli na wódkę. Z coraz większym rozmachem panoszyła
się wiosenna idylla.
Nic
dziwnego, że ten stan uniesienia udzielił się też notorycznemu
wolontariuszowi Sekstusowi Serdeczce, który i bez wiosennego
wsparcia charakter miał łagodny, usposobienie przyjazne dla
wszelkiego stworzenia i duszę piękną. Choć imię raczej
przewrotne. I on to właśnie jednego z pierwszych wiosennych dni
odwiedził przytułek dla osób w zaawansowanym wieku, zwany dawniej
„Domem imienia brata Alberta”, a obecnie według zachodniej mody
noszący imię brata Adalberta. Po kilku godzinach pracowitego
uwijania się wśród pensjonariuszy trafił do sali, w której
ujrzał siedzącego na łóżku staruszka, kiwającego się w przód
i w tył niczym wahadło zegara. Wolontariusz Serdeczko dowiedziawszy
się od salowego, że staruszek ów od urodzenia nie widział,
zapragnął koniecznie ulżyć mu w jego niedoli i obdarzyć go jakąś
uprzejmością. Podszedł więc do niego i zapytał:
–
Dziadku, napijecie
się mleka?
Na
to staruszek, który od urodzenia nie widział, zapytał się go:
–
A co to mleko?
Nieco
zbity z tropu wolontariusz zaczął mu to wyjaśniać, szukając w
myślach właściwych porównań, zrozumiałych dla człowieka, który
nigdy w życiu nic nie widział.
–
Mleko… mleko… to
jest, to jest… to jest takie białe.
–
A co to białe? –
spytał znowu staruszek, który wszak od urodzenia nic nie widział.
–
Białe to jest, to
jest… – nie dawał za wygraną wolontariusz – To jest takie,
takie jak łabędź!
–
A co to łabędź?
–
Łabędź, łabędź…
łabędź, dziadku, to jest takie z krzywą szyją – ucieszył się
wolontariusz Serdeczko, że tak utrafił z odpowiedzią. Ale zaraz
usłyszał:
–
A co to krzywe?
–
Dziadku, dziadku –
z coraz większą pewnością siebie, a nawet z animuszem tłumaczył
Sekstus. Chwycił przy tym jego dłoń i ułożył na swoim łokciu.
– Pomacajcie tutaj. – Po czym wyprostował rękę, przeciągnął
po niej dłonią leciwego pensjonariusza i tłumaczył dalej. –
Teraz jest proste. – Następnie zgiął rękę i ponownie
przeciągnął po niej dłonią staruszka. – O, a teraz jest
krzywe. Rozumiecie?
A
na to staruszek zawołał uszczęśliwiony:
–
Ahaaa! A, to daj pan
tego mleka.
Od
tego dnia, podbudowany tym niewątpliwym sukcesem, wolontariusz
Sekstus Serdeczko intensywnie ćwiczył techniki negocjacyjne. „A
nuż przylecą mieszkańcy Marsa”, myślał z nadzieją.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz