sobota, 18 kwietnia 2015

55. Rowerem przez Atlantyk


         Trzej bracia, Gutek, Lutek i Hutek Szprychowie, sąsiedzi zza miedzy sołtysa Miętosia, postanowili uczcić okrągłą rocznicę powstania Bździochowej Doliny jakimś niezwykłym wyczynem sportowym. Ogłosili mianowicie, że pojadą do Ameryki na rowerach. Mieszkańcy Bździochowej Doliny powątpiewali w możliwość dojechania braci do następnej wsi, a cóż dopiero na drugą półkulę. Nawet nie dlatego, że nie daliby rady, bo krzepę w nogach chłopaki mieli niezgorszą. Przyczyna tego powątpiewania leżała zupełnie gdzie indziej. Bracia Szprychowie najzwyczajniej już od szkolnych lat byli na bakier z geografią. No i z czymś jeszcze, z czymś ulotnym, czego nikomu się nie chciało, a może nie wypadało sformułować jednoznacznie. Braciszkowie ludzkie wątpliwości kwitowali wzruszeniem ramion. „Przecież jest coś takiego jak internet. W parę chwil dowiemy się czego trzeba i w drogę”, przekonywali. Pierwszy do internetu dorwał się Gutek. To co wyczytał, przekazał braciom.
         – Słuchajcie – powiedział. – Tam, w Ameryce ludzie mają zupełnie inne imiona. Takie amerykańskie. Sprawdziłem. Ponieważ ja mam na imię Gutek, najpasowniejsze amerykańskie imię dla mnie będzie Gui.
         – No to ja się będę nazywał Lui – odparł Lutek.
         – Eee – skwasił się na to Hutek. – To ja nie jadę.
         W ten sposób wykruszył się pierwszy z zawodników. Lutek zrezygnował z wyjazdu po tym, jak jakiś turysta ze Śląska nazwał go lujem. Tym sposobem na placu boju został sam Gutek. Chyba dobrze, bo tylko Gutek był tak naprawdę zawołanym rowerzystą. Był bodaj najbardziej znanym kolarzem amatorem w całej Bździochowej Dolinie. Mawiano nawet o nim, że matka urodziła go razem z rowerem. Będąc niemowlęciem zjechał całą bliższą i dalszą okolicę wzdłuż i w poprzek. Pieluchy zmieniano mu w czasie jazdy. Któregoś dnia, już jako dorosły, rasowy kolarz jeździł bez opamiętania, wręcz szalał po okolicznych wzgórzach. Po takim wysiłku w nocy śniła mu się jazda na rowerze. Ledwo zamknął wieczorem oczy, zobaczył przed sobą szosę. Pędził tak we śnie i pędził, aż nagle wyrosła mu przed kołem jakaś przeszkoda. Zahamował gwałtownie. Tak gwałtownie, że rower stanął dęba, a on przeleciał przez kierownicę i uderzył głową w tę przeszkodę. Obudził się z bolącym czołem. Okazało się, że to mu się nie tylko śniło. Śniąc, uderzył głową o szafkę stojącą obok łóżka. Nie wiadomo na pewno, czy odbyło się to za sprawą tego uderzenia, ale to właśnie wtedy przyszedł mu do głowy pomysł o jeździe na rowerze do Ameryki. Ponieważ obiecał, nie wypadało się wycofać.
– Jak ty przepłyniesz przez Atlantyk, chłopie? – pytano.
– Przecież mam powietrze w kołach – odpowiadał Gutek. – To nie utonę.
I pojechał. Pierwszą pocztówkę przysłał po dwóch tygodniach z Hawru, drugą po następnych dwóch tygodniach spod Statuy Wolności w Nowym Jorku. W ten sposób rozwiał wszelkie wątpliwości. „Ileż on ma pary w nogach”, chwalono go. „Dobrze mu idzie, a raczej jedzie”, żartowano dobrodusznie. Amerykańska prasa zaś zachowała się dość powściągliwie wobec wyczynu Gutka. To znaczy nie pisała nic. A potem Gutek wrócił. Czekały na niego kwiaty i wiwaty. I morze, a raczej ocean piwa. „Zuch chłopak”, mówiono. „Chwat”. „Maładiec”.
W kolejną okrągłą rocznicę powstania Bździochowej Doliny Gutek już nigdzie nie wyjeżdżał. Od tamtej pory zbyt często nie wylewał za kołnierz i gdzieś mu ta para z nóg wyparowała. Po suto zakrapianej kolacji, kiedy namówiono go na wspomnienia z podróży do Ameryki sprzed lat, wygadał się, że wtedy nie pokonał Atlantyku rowerem, bo co wjechał do wody, to tonął. Nawet mocniej napompował opony. I nic. Po kilkudziesięciu próbach, które zawsze kończyły się tak samo, dał sobie z tym spokój i popłynął statkiem.
– Ale obietnicy dotrzymałem – zarzekał się bełkotliwie po wypiciu wielu sznapsów. – Cały czas jeździłem rowerem po pokładzie.

         cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz