sobota, 20 czerwca 2015

64. Pościg

 
Celin Zakratkiewicz, który już nie raz był z prawem na bakier, był bardzo rozrywkowym człowiekiem. Wprost lubował się w rozrywce. I to w rozrywce – nazwijmy ją – z pogranicza. Taką rozrywkę przedkładał ponad wszystko inne. Praca zaś się go nie imała. Ze wzajemnością zresztą. To właśnie jego upodobanie do rozrywki zawiodło go już parokrotnie do przytulnej, choć odosobnionej rezydencji z zakratowanymi oknami. Te krótkie, bo z reguły kilkumiesięczne pobyty w przybytku wytchnienia, stanowiły zaledwie nikłe przerwy w jego rozrywkowym życiorysie, za to dawały sposobność obmyślania następnych „tras koncertowych”. Zakratkiewicz żył z lichwy i z naciągania naiwnych na obmyślane w celi „numery”, których miał nieprzebrany arsenał. A to na wnuczka, a to na głodującego emeryta, a to na wolontariusza, a to na niedoszłego męża i tak dalej. Nie zastosował chyba jeszcze tylko wariantu na dziewczynę w ciąży. Ale i to było pewnie tylko kwestią czasu. Najszybciej przynosząca korzyści i dająca najwyższą stopę zwrotu była jednak lichwa. Stopa zwrotu była zawrotna, jako że Zakratkiewicz do każdej „transakcji” stosował inny, lecz zawsze swój wewnętrzny regulamin. W zależności od klienta. Gdy zaś klient ociągał się z oddawaniem gotówki, odwiedzał go bez zapowiedzi. Przychodził sam, bo był wystarczającej postury, aby nie musieć korzystać z pomocy fachowców pochodzących z zaprzyjaźnionego ościennego kraju, odzianych w dresy i wyposażonych w skrupulatnie wyselekcjonowane, adekwatne do tego rodzaju zajęcia elementy sprzętu sportowego.
Należałoby też wspomnieć, że Celin Zakratkiewicz był z zamiłowania kolekcjonerem szczególnego rodzaju gadżetów. Zbierał mianowicie akcesoria policyjne, a ściślej elementy wyposażenia policjantów, jak kajdanki, atrapy pistoletów, koguty policyjne i tym podobne. Czy w ten sposób odreagowywał swoje dość częste „wywczasy” w miejscu odosobnienia, czy robił to z szacunku dla policji, czy też go to po prostu bawiło, nie wiadomo. Dość, że takie rzeczy kolekcjonował i miał je zawsze pod ręką.
Pewnego razu Celin Zakratkiewicz paradował sobie po Bździochowej Dolinie swoją limuzyną, zakupioną za wspomnianą wyżej zawrotną stopę zwrotu, gdy w ruchu ulicznym wypatrzył jadącego swojego dłużnika, któremu termin rozliczenia się z pożyczki już upłynął. Ustawił się za nim na pasie, a następnie wyłożył na dach auta niebieskiego koguta i włączył syrenę policyjną, którą też dysponował. Przestraszony dłużnik, nie pragnący widocznie spotkania z policją, dodał gazu i zaczął uciekać. Zakratkiewicz ruszył za nim. Inne pojazdy ustępowały mu miejsca, bo wyglądało na to, że policjant w nieoznakowanym radiowozie ściga przestępcę. Z czasem do pościgu włączyły się inne nieoznakowane samochody jadące na sygnale i z kogutami na dachach. To prawdziwi policjanci, chcący pomóc koledze po fachu solidarnie kolejno włączali się do akcji. Zrobiła się niezła obława. Zakratkiewicz ubawiony sytuacją, pozwolił się wyprzedzić „kolegom” i jechał jako ostatni w gronie ścigających. Niebawem zaprawieni w pościgach autentyczni policjanci zatrzymali uciekający pojazd i czekali na kolegę, któremu przyszli w sukurs. Tymczasem kolega spokojnie ich ominął, po czym ostro przyspieszył i zniknął za rogiem. Patrzyli po sobie zdziwieni, nic nie rozumiejąc. No bo nie dość, że nie wiadomo, dlaczego puścił wolno przestępcę, to jeszcze im nie podziękował za pomoc. Niewdzięcznik.
 
cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz