sobota, 6 czerwca 2015

62. Może morze


Fabryka Sztućców Dwukrotnego Użytku, jak wiele innych zakładów przemysłowych w Bździochowej Dolinie, miała swój ośrodek wypoczynkowy nad morzem. I pewnie dlatego, że leżał niedaleko zachodniej granicy, a może bardziej jeszcze dlatego, że w zimie wynajmowano go niemieckim morsom ze wschodnich landów, czyli dedeerowskim amatorom kąpieli w zimnej topieli, nazwano go wdzięcznie „Zweite Gabel”. Do „Cwajtego Gabla”, jak ośrodek ów nazywali po swojemu pracownicy fabryki, uczestników kolejnego turnusu zawoził tzw. transport zakładowy, czyli Osinobus, w powrotną drogę zabierając tych, którym czas wywczasów się skończył. Emeryci i dinozaury pamiętają zapewne, że Osinobus była to przeszklona blaszanka z siedzeniami jak w autobusie, zainstalowana na podwoziu ciężarówki marki Star, a wytwarzana w miejscowości Osiny. Stąd nazwa. Komfort jazdy tym cudem rodzimej techniki przypominającej siedzenie na profesjonalnej wytrząsarce przemilczmy. Zwłaszcza że różnica między ówczesnymi siedzeniami autobusowymi a współczesnymi była taka, jak między przysłowiowym kamieniem węgielnym i węglem kamiennym. No, ale jak ktoś mądry powiedział kiedyś: „Ludzie ludziom…”. Liczyło się w końcu to, że się jechało na wczasy nad morze. Na wczasy pracownicze.
  W Ośrodku Badawczo-Rozwojowym Fabryki Sztućców Dwukrotnego Użytku, w dziale projektowo-konstrukcyjnym na stanowisku dobieracza barwników pracował Bronsiu Wyżłop. Ten sam, co to w piwiarni „Akwarium” kazał sobie dolać do kreski. Niby przypadkiem, ale nazwisko naprawdę miał adekwatne do swej życiowej pasji. Nietrudno się domyślić, co to było. Nie będzie więc nic odkrywczego w uzupełnieniu, dla czystej formalności zresztą, że należał do tej części bździochowskiej zbiorowości, która nie wylewała za kołnierz. Podobno w stanie wskazującym miał najlepsze wizje projektowe. Jako pracownikowi przysługiwały mu wczasy, co wraz z upodobaniem do niewylewania za kołnierz tworzyło konstelację ostrych możliwości wypoczynkowych. Bronsiu Wyżłop wybrał sobie na ten cel drugą połowę lipca. Kiedy więc w niedzielny poranek pracownicy z bieżącego turnusu wraz z rodzinami oraz bagażami czekali pod pomnikiem Anonimowego Abstynenta na przyjazd Osinobusu, do grona tego dołączył także Bronsiu – w czarnym garniturze, białej koszuli i w krawacie, z małżonką prowadzoną „pod mankiet”. Wpadli na ostatnią chwilę. Bronsiu targał dużą, ciężką walizę, żona dużo mniejszy i lżejszy neseserek. Wszystkie panie były zbudowane jego dżentelmeńską postawą, dyskretnie podając go za wzór swoim mężom. „Patrz”, mówiły. „Bronsiu dźwiga cały bagaż, a jego żona tylko prowiant na podróż. Mógłbyś brać z niego przykład”. Na miejscu okazało się, że walizka, którą taszczył Bronsiu, cała była wypełniona butelkami z wódką, neseserek zaś zawierał ubrania jego żony. Bronsiu cały ubiór miał na sobie. W drodze powrotnej to żona niosła więcej, bo neseserek dociążony został muszelkami i oszlifowanymi przez morze pamiątkowymi kamieniami, waliza zaś była pusta. Bronsiu był wygrany, cały strój miał na sobie.
         Kiedy po powrocie do Bździochów zagadywano go o pobyt nad Bałtykiem, cała rozmowa przebiegała mniej-więcej tak:
             – Widziałeś morze?
             – Może.
             Morze może Bronsiu i widział, ale na pewno wypił morze wódki.

             cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz