sobota, 30 maja 2015

61. Hipokrates na zabawie


                Powitanie Nowego Roku wszędzie na świecie jest wielkim i radosnym wydarzeniem. W Bździochach i w całej Bździochowej Dolinie – krainie miodem i mlekiem ociekającej, prawie już krainie kwitnącej wiśni – jest takim wydarzeniem w nie mniejszym stopniu. Zawsze też jest organizowany grand bal w reprezentacyjnej sali restauracji Pod Upadłym Aniołem, na który z reguły uczęszczają najbardziej znaczące osobistości we wsi i w Dolinie, od sołtysa Miętosia via palestra, naukowcy i dziennikarze po doktorstwo.
         Któregoś roku, a ściślej Nowego Roku, bo było już dobrze po północy i zabawa była pierwszorzędnie rozkręcona, a goście bawili się w najlepsze, na podium dla orkiestry wszedł Grzechosław Pyszczozór – lektor języków paraorientalnych na bździochowskim uniwersytecie. Pyszczozór był znany z facecji wyczynianych w friumwiracie z Piusem hrabią Bździochowskim i humorystą New Bździoch Timesa Trycjanem Paszkwilką i można się było spodziewać, że właśnie wykręca jakiś kolejny zabawny numer. Tymczasem Pyszczozór wszedł na scenę z tragiczną miną, nie mniej tragicznym gestem uciszył orkiestrę, podszedł do mikrofonu i z największą powagą zapytał:
         – Czy jest na sali lekarz?
         Zrobiło się cicho, jak przysłowiowym makiem zasiał. Musiało się przydarzyć coś złego; może ktoś zasłabł albo jeszcze gorzej. Część gości wpatrywała się w scenę, reszta rozglądała się po sali, ni to z ciekawością, ni to ze współczuciem dla niezidentyfikowanego na razie osobnika oczekującego pomocy medycznej. Był na parkiecie doktor Boleść, chirurg wprawdzie, lecz czy w krytycznych momentach ma to jakieś znaczenie. Lekarz to lekarz, a Przysięga Hipokratesa zobowiązuje. Z rezygnacją, bo przecież nie z entuzjazmem, jako że zabawa dla niego mogła być już skończona, podniósł rękę i bardziej rzekł niż zawołał:
         – Jestem.
         Wtedy Grzechosław Pyszczozór ryknął do mikrofonu:
         – Fajnie grają, doktorku, no nie. – I roześmiał się od ucha do ucha.
         Sala ryknęła śmiechem i zabawa potoczyła się dalej. Wszak Pyszczozór był znanym facecjantem, czy jak by dziś się powiedziało – jajcarzem. Jednej rzeczy jednakowoż nikt się nie domyślał, a w najmniejszym stopniu doktor Boleść. Tego mianowicie, że do tego dowcipu namówił Pyszczozora jego (doktora) rodzony syn Niepytko, zwany Kijajem, również obecny na sali, nie mniejszy jajcarz niż członkowie triumwiratu, o którego wyczynie w restauracji Pod Natchnionym Kalongiem krążyły już legendy po całej Bździochowej Dolinie.

         cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz