Chociaż,
jak pamiętamy, swego czasu ojczyzna ludowa nie dawała szans na
wytworne życie byłemu właścicielowi Bździochowej Doliny z
przyległościami, Piusowi hrabiemu Bździochowskiemu, nie oznaczało
wcale, iżby rodziny herbowe nie zdobywały wykształcenia. Parcie na
wiedzę wśród tych rodzin było ogromne, mimo że nie za bardzo
było co z tą wiedzą później robić, bo pracy dla nich najczęściej nie było. Ale tytuły przed nazwiskiem
musiały być, jeśli nie rodowe, to przynajmniej naukowe. Tak też i
było z harbią Bździochowskim. Zanim jednak pokończył studia na
kilku fakultetach, uczęszczał – jak spora część ówczesnej
młodzieży – do liceum ogólnokształcącego.
Zdarzyło
się, że w ramach nauki, a bardziej jeszcze w ramach ukazania młodym
ludziom trudu braci robotniczej, zorganizowano klasową wycieczkę do
fabryki przetwórstwa tworzyw sztucznych, której już samo istnienie
utożsamiane było przez ówczesne władze z niesamowitym postępem.
Jeśli zatajało się przy tym, na jakim poziomie rozwoju
technicznego i technologicznego znajdował się wówczas Zachód, można
było rzeczywiście nabrać przypuszczenia, że jest to
najnowocześniejszy, wręcz wiodący w świecie zakład przemysłowy.
Przedsiębiorstwo to zwyczajem płynącym zza wschodniej granicy
nosiło miano będące skrótem jego pełnej nazwy, co wyglądało
następująco: „Przeprzetwoszt”. Po tamtej stronie Buga od 1917
roku w nazwach obowiązkowo musiały się jeszcze znaleźć słowa:
Wszechzwiązkowy Leninowski… Po tej stronie Buga szczęśliwie
można było sobie takie imponderabilia odpuszczać. Neon na dachu
frontonu fabryki rozświetlał całą okolicę na zielono i choć
mrugał w denerwujący sposób, nikomu to nie przeszkadzało. Wszak
była to jeszcze jedna oznaka nowoczesności. Neon, nie mruganie.
W „Przeprzetwoszcie” uwagę młodzieży przyciągały różne ciekawe rzeczy,
najmniej jednak trud robotników, mimo co rusz podkreślania go przez
osobę oprowadzającą – zakładowego przodownika pracy. Szczególne
zainteresowanie Piusa wzbudziły wtryskarki do tworzyw sztucznych
termoplastycznych, szczególnie zaś jedna, a najszczególniej naciek
z zastygłego plastiku o kształcie dużej, lekko wydłużonej
kropli, powstały dzięki, a ściślej z powodu nieszczelności
formy, pod którą sobie spokojnie zwisał. Kształt i wielkość
nacieku przywołały w pamięci Piusa opowieści dziadka z czasów
przedprzedwojennych, kiedy to w podobne utensylium był wyposażony
ekonom doglądający pracy chłopów pańszczyźnianych. Młodzieniec
zapragnął wejść w posiadanie takiego przedmiotu, niekoniecznie
dla ukojenia nostalgii po minionych czasach, bardziej dla hecy i
zaimponowania kolegom. Bez większych problemów udało mu się
oderwać pałę – jak nazwał plastikowy sopel – od formy, bo
w tym miejscu plastik jeszcze nie zastygł. Ba, ale jak wynieść taką zabawkę,
gdy wszyscy przy wyjściu są obmacywani przez straż zakładową.
Pius zauważył, że wąski koniec pały zastygając, zagiął się w
coś jakby haczyk. Niewiele się zastanawiając, włożył ją do
spodni tak, że zagięty koniec zahaczył o szew w kroku, a reszta
luźno zwisała w nogawce spodni. Kiedy podczas kontroli przyszła
jego kolej, strażnik sprawdził odzież od góry do dołu.
Obmacując spodnie, na wysokości kolana natrafił na coś grubego i
twardego.
– No,
to już po mnie – pomyślał Pius. – Teraz wezmą mnie w obroty.
Za takie coś mogą mnie wsadzić do więzienia. Natychmiast przyszły
mu na myśl określenia typu wróg klasowy, zdrajca, przeciwnik władzy ludowej, szpieg nasłany przez wiadome siły, zakała narodu i
inne, przy czym określenie „złodziej:” było zdecydowanie
najłagodniejsze.
Tymczasem
strażnik bardzo się zmieszał,
cofnął ręce jak oparzony i wykrztusił:
–
O, przepraszam. – I kazał mu iść dalej.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz