sobota, 16 maja 2015

59. Pała młodego hrabiego

          Chociaż, jak pamiętamy, swego czasu ojczyzna ludowa nie dawała szans na wytworne życie byłemu właścicielowi Bździochowej Doliny z przyległościami, Piusowi hrabiemu Bździochowskiemu, nie oznaczało wcale, iżby rodziny herbowe nie zdobywały wykształcenia. Parcie na wiedzę wśród tych rodzin było ogromne, mimo że nie za bardzo było co z tą wiedzą później robić, bo pracy dla nich najczęściej nie było. Ale tytuły przed nazwiskiem musiały być, jeśli nie rodowe, to przynajmniej naukowe. Tak też i było z harbią Bździochowskim. Zanim jednak pokończył studia na kilku fakultetach, uczęszczał – jak spora część ówczesnej młodzieży – do liceum ogólnokształcącego.
          Zdarzyło się, że w ramach nauki, a bardziej jeszcze w ramach ukazania młodym ludziom trudu braci robotniczej, zorganizowano klasową wycieczkę do fabryki przetwórstwa tworzyw sztucznych, której już samo istnienie utożsamiane było przez ówczesne władze z niesamowitym postępem. Jeśli zatajało się przy tym, na jakim poziomie rozwoju technicznego i technologicznego znajdował się wówczas Zachód, można było rzeczywiście nabrać przypuszczenia, że jest to najnowocześniejszy, wręcz wiodący w świecie zakład przemysłowy. Przedsiębiorstwo to zwyczajem płynącym zza wschodniej granicy nosiło miano będące skrótem jego pełnej nazwy, co wyglądało następująco: „Przeprzetwoszt”. Po tamtej stronie Buga od 1917 roku w nazwach obowiązkowo musiały się jeszcze znaleźć słowa: Wszechzwiązkowy Leninowski… Po tej stronie Buga szczęśliwie można było sobie takie imponderabilia odpuszczać. Neon na dachu frontonu fabryki rozświetlał całą okolicę na zielono i choć mrugał w denerwujący sposób, nikomu to nie przeszkadzało. Wszak była to jeszcze jedna oznaka nowoczesności. Neon, nie mruganie.
          WPrzeprzetwoszcie” uwagę młodzieży przyciągały różne ciekawe rzeczy, najmniej jednak trud robotników, mimo co rusz podkreślania go przez osobę oprowadzającą – zakładowego przodownika pracy. Szczególne zainteresowanie Piusa wzbudziły wtryskarki do tworzyw sztucznych termoplastycznych, szczególnie zaś jedna, a najszczególniej naciek z zastygłego plastiku o kształcie dużej, lekko wydłużonej kropli, powstały dzięki, a ściślej z powodu nieszczelności formy, pod którą sobie spokojnie zwisał. Kształt i wielkość nacieku przywołały w pamięci Piusa opowieści dziadka z czasów przedprzedwojennych, kiedy to w podobne utensylium był wyposażony ekonom doglądający pracy chłopów pańszczyźnianych. Młodzieniec zapragnął wejść w posiadanie takiego przedmiotu, niekoniecznie dla ukojenia nostalgii po minionych czasach, bardziej dla hecy i zaimponowania kolegom. Bez większych problemów udało mu się oderwać pałę – jak nazwał plastikowy sopel – od formy, bo w tym miejscu plastik jeszcze nie zastygł. Ba, ale jak wynieść taką zabawkę, gdy wszyscy przy wyjściu są obmacywani przez straż zakładową. Pius zauważył, że wąski koniec pały zastygając, zagiął się w coś jakby haczyk. Niewiele się zastanawiając, włożył ją do spodni tak, że zagięty koniec zahaczył o szew w kroku, a reszta luźno zwisała w nogawce spodni. Kiedy podczas kontroli przyszła jego kolej, strażnik sprawdził odzież od góry do dołu. Obmacując spodnie, na wysokości kolana natrafił na coś grubego i twardego.
         No, to już po mnie – pomyślał Pius. – Teraz wezmą mnie w obroty. Za takie coś mogą mnie wsadzić do więzienia. Natychmiast przyszły mu na myśl określenia typu wróg klasowy, zdrajca, przeciwnik władzy ludowej, szpieg nasłany przez wiadome siły, zakała narodu i inne, przy czym określenie „złodziej:” było zdecydowanie najłagodniejsze.
          Tymczasem strażnik bardzo się zmieszał, cofnął ręce jak oparzony i wykrztusił:
          – O, przepraszam. – I kazał mu iść dalej.

         cdn…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz