sobota, 9 maja 2015

58. Corrida młodego Buhajki


         Nikt nie tylko w Bździochach, ale i w całej Bździochowej Dolinie nie miał pojęcia o marzeniach Jaśka Poboćki, czyli Miętosia – wiejskiego głupka, a później dziwnym zrządzeniem losu – bździochowskiego sołtysa, który w tak nieprawdopodobny sposób zmienił oblicze swojej wsi, przeistaczając ją z zapyziałego zaścianka w najnowocześniejszy ośrodek zaawansowanych technologii. Marzenia owe snuł Miętoś, przesiadując na wiejskiej studni w czasie, zanim jeszcze pojawiło się Dziwne, które zapoczątkowało wspomniane zmiany, a jednym z marzeń było ni mniej, ni więcej tylko zobaczenie na własne oczy prawdziwej corridy. Jest zagadką nie do rozsupłania, skąd wzięło się w jego głowie takie marzenie, mrzonka nawet, zwłaszcza że telewizor stojący w stołowym „robił” jedynie za ozdobę, bo przecież w chałupie Poboćków nie było prądu, zaś w kinie objazdowym, które od czasu do czasu przyjeżdżało do Bździochów, wyświetlano filmy o zupełnie innych treściach.
         Ale jak to z marzeniami bywa, trzeba na nie uważać, bo czasem lubią się spełniać. Takoż i to, z pozoru niedorzeczne marzenie Miętosia się urzeczywistniło. Wprawdzie czas i okoliczności były zupełnie inne, niemniej Miętoś corridę przeżył i to w roli, jaką odgrywał w swych marzeniach, a jakiej – mimo wszystko – się nie spodziewał, a mianowicie w roli torreadora. Miętoś, już jako sołtys, mimo swej znaczącej pozycji lubił zostawiać służbowe auto na parkingu i – niemal tak jak to bywa z bajkowymi królami – ruszał w Bździochy pieszo, by incognito przyjrzeć się powszedniemu życiu mieszkańców. Stał sobie któregoś słonecznego dnia na przystanku, czekając na tramwaj, starając się skupić rozbiegane myśli, gdy nagle z zadumy wyrwał go nieoczekiwany tumult. Spojrzał w tę stronę i tylko refleks uratował go przed staranowaniem. Na chodnik wjechał z impetem, podbijając się na krawężniku, samochód osobowy i niczym rozwścieczone zwierzę szarżował na Miętosia. Miętoś zdążył tylko zrobić matadorski unik, przy którym trzymana w ręku dyplomatka spełniła rolę mulety, gdy lśniący nowością samochód, ocierając się o niego, podskakując niczym byk, wbił się w narożnik budynku. Wyjący silnik umilkł natychmiast. Miętoś nawet nie zdążył się przerazić i uzmysłowić sobie, że mógłby być teraz plackiem ściśniętym między autem a murem. Spojrzał przez szybę do wnętrza pojazdu. Za kierownicą siedział najwyżej dwunastoletni chłopak, obok, na miejscu dla pasażera – jego rówieśnik.
         Niefortunnym kierowcą okazał się niejaki Rogutek Buhajko, który zapewne chciał zaszpanować przed kolegą z klasy i zabrał go na przejażdżkę nowym autem bawiącego akurat w delegacji tatusia. Z tłumu, który się wkrótce utworzył, dały się słyszeć oburzone głosy: o mało pana nie zabił, na policję z nim, do sądu po sprawiedliwość, niech popamięta, itp. Miętoś, chcący zachować incognito, wymknął się zgrabnie i oddalił. Już ojciec mu wymierzy sprawiedliwość, gdy tylko zobaczy auto – pomyślał. Usiadł na ławce w parku i rozpamiętywał sytuację. Właśnie wtedy przyszło mu do głowy porównanie jej do corridy. W roli byka wystąpił samochód, a on mimo woli odegrał rolę torreadora. Byk w pewnym sensie poniósł śmierć, on zaś machnąwszy muletą, efektownym unikiem przepuścił zwinnie zwierzę obok siebie. A właśnie, muleta – przypomniał sobie. Auto z takim impetem uderzyło w dyplomatkę, że ta wypadła mu z ręki i pofrunęła na znaczną odległość. Fe – zganił się z niesmakiem – lichy ze mnie torreador, skoro dałem sobie wyrwać z ręki muletę.
         Tak to wypadła konfrontacja rzeczywistości z marzeniami. Jedna tylko rzecz w tej sprawie okazała się naprawdę dziwna. Gdy Miętoś zajrzał do teczki, która szczęśliwie nie ucierpiała zbyt mocno, ze zdziwieniem odkrył, że znajdujące się w niej pudełko zapałek zostało zmiażdżone, zaś spoczywający tuż obok pomidor był caluteńki, bez najmniejszego śladu po uderzeniu.

         cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz