Nikt
nie tylko w Bździochach, ale i w całej Bździochowej Dolinie nie miał pojęcia o
marzeniach Jaśka Poboćki, czyli Miętosia – wiejskiego głupka, a później dziwnym
zrządzeniem losu – bździochowskiego sołtysa, który w tak nieprawdopodobny
sposób zmienił oblicze swojej wsi, przeistaczając ją z zapyziałego zaścianka w
najnowocześniejszy ośrodek zaawansowanych technologii. Marzenia owe snuł
Miętoś, przesiadując na wiejskiej studni w czasie, zanim jeszcze pojawiło się
Dziwne, które zapoczątkowało wspomniane zmiany, a jednym z marzeń było ni
mniej, ni więcej tylko zobaczenie na własne oczy prawdziwej corridy. Jest
zagadką nie do rozsupłania, skąd wzięło się w jego głowie takie marzenie,
mrzonka nawet, zwłaszcza że telewizor stojący w stołowym „robił” jedynie za
ozdobę, bo przecież w chałupie Poboćków nie było prądu, zaś w kinie objazdowym,
które od czasu do czasu przyjeżdżało do Bździochów, wyświetlano filmy o
zupełnie innych treściach.
Ale
jak to z marzeniami bywa, trzeba na nie uważać, bo czasem lubią się spełniać.
Takoż i to, z pozoru niedorzeczne marzenie Miętosia się urzeczywistniło.
Wprawdzie czas i okoliczności były zupełnie inne, niemniej Miętoś corridę
przeżył i to w roli, jaką odgrywał w swych marzeniach, a jakiej – mimo wszystko
– się nie spodziewał, a mianowicie w roli torreadora. Miętoś, już jako sołtys,
mimo swej znaczącej pozycji lubił zostawiać służbowe auto na parkingu i –
niemal tak jak to bywa z bajkowymi królami – ruszał w Bździochy pieszo, by
incognito przyjrzeć się powszedniemu życiu mieszkańców. Stał sobie któregoś
słonecznego dnia na przystanku, czekając na tramwaj, starając się skupić
rozbiegane myśli, gdy nagle z zadumy wyrwał go nieoczekiwany tumult. Spojrzał w
tę stronę i tylko refleks uratował go przed staranowaniem. Na chodnik wjechał z
impetem, podbijając się na krawężniku, samochód osobowy i niczym rozwścieczone zwierzę szarżował na Miętosia. Miętoś zdążył tylko zrobić matadorski unik, przy którym trzymana w
ręku dyplomatka spełniła rolę mulety, gdy lśniący nowością samochód, ocierając
się o niego, podskakując niczym byk, wbił się w narożnik budynku. Wyjący silnik umilkł natychmiast. Miętoś nawet
nie zdążył się przerazić i uzmysłowić sobie, że mógłby być teraz plackiem
ściśniętym między autem a murem. Spojrzał przez szybę do wnętrza pojazdu. Za
kierownicą siedział najwyżej dwunastoletni chłopak, obok, na miejscu dla
pasażera – jego rówieśnik.
Niefortunnym
kierowcą okazał się niejaki Rogutek Buhajko, który zapewne chciał zaszpanować
przed kolegą z klasy i zabrał go na przejażdżkę nowym autem bawiącego akurat w
delegacji tatusia. Z tłumu, który się wkrótce utworzył, dały się słyszeć
oburzone głosy: o mało pana nie zabił, na policję z nim, do sądu po
sprawiedliwość, niech popamięta, itp. Miętoś, chcący zachować incognito,
wymknął się zgrabnie i oddalił. Już ojciec mu wymierzy sprawiedliwość, gdy
tylko zobaczy auto – pomyślał. Usiadł na ławce w parku i rozpamiętywał
sytuację. Właśnie wtedy przyszło mu do głowy porównanie jej do corridy. W roli
byka wystąpił samochód, a on mimo woli odegrał rolę torreadora. Byk w pewnym
sensie poniósł śmierć, on zaś machnąwszy muletą, efektownym unikiem przepuścił
zwinnie zwierzę obok siebie. A właśnie, muleta – przypomniał sobie. Auto z
takim impetem uderzyło w dyplomatkę, że ta wypadła mu z ręki i pofrunęła na
znaczną odległość. Fe – zganił się z niesmakiem – lichy ze mnie torreador,
skoro dałem sobie wyrwać z ręki muletę.
Tak to
wypadła konfrontacja rzeczywistości z marzeniami. Jedna tylko rzecz w tej
sprawie okazała się naprawdę dziwna. Gdy Miętoś zajrzał do teczki, która
szczęśliwie nie ucierpiała zbyt mocno, ze zdziwieniem odkrył, że znajdujące się
w niej pudełko zapałek zostało zmiażdżone, zaś spoczywający tuż obok pomidor
był caluteńki, bez najmniejszego śladu po uderzeniu.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz