sobota, 2 maja 2015

57. Teatrum Leona Obscenki

         Znany, ceniony i doceniany w bździochowskich kręgach celebryckich aktor teatralny Leon Obscenko zanim jeszcze zdobył tytuł aktora zawodowego, ćwiczył swe umiejętności, gdzie się tylko dało. Ćwiczył od maleńkości, tak jakby już wtedy wiedział na pewno, że jego życie na zawsze będzie związane z deskami teatralnymi. W przedszkolu na dzień babci brawurowo odegrał rolę Hamletka, głosząc najsłynniejszą kwestię „Być albo nie być” w języku autora sztuki. Zaś zanim jeszcze dotarł do wieku dojrzałości zarabiał krocie na reklamach. Najbardziej znanym wylansowanym przez niego sloganem reklamowym było zdanie: „I ty… możesz wejść do mgły”. Mało kto pamiętał, czego dotyczyła reklama, lecz slogan zaistniał w świadomości społecznej i na długie lata wszedł do języka obiegowego od małolatów po emerytów od Bałtyku po szczyty Tatr.
          Gdy Obscenko osiągnął wiek dojrzały, zdarzyło się, a przypadłość ta akurat nie była niczym szczególnym w tym wieku, że się był zakochał. Wybranką jego serca została znana później, ceniona i doceniana wśród bździochowskiej bohemy artystka-portrecistka-realistka Werniksa Sztalużko. Ta sama, z którą tak niecnie obeszła się onegdaj zdradliwa wena. Dla niej – Werniksy, nie weny – był gotów na wszystko. Nawiasem mówiąc, jest wielce prawdopodobne, że zespół Czerwone Gitary tworząc jeden ze swoich przebojów, zainspirował się właśnie wyczynem Leona Obscenki, który dla zaimponowania swej lubej zjadł kilo wiśni z pestkami. Nie unikając przy tym – co oczywiste – teatralnych gestów, wziętych prosto z Szekspirowskich sztuk. Być może przy tej okazji przypomniało mu się przedszkolne prawykonanie „Hamleta”. Zdarzenie miało miejsce przed akademikiem Werniksy późnym letnim wieczorem. Rower, którym Leon zwykle wracał do swojego akademika, stał opodal, oparty o poobijany mur. Całość w świetle ulicznej latarni stanowiła zaiste teatralną scenerię.
        Kiedy Obscenko balansował pomiędzy kolejnym gorącymi pocałunkami a ostatnimi dojadanymi wiśniami, usłyszał głos:
             – Obywatelu, czy to wasz rower?
            Powoli wracając do rzeczywistości, ujrzał obok siebie milicjanta, który – tak się wtedy Leonowi zdało – wypowiedział swoją kwestię, stojąc w hamletowskiej pozie. Tyle że zamiast czaszki trzymał w ręku notes. Poczuwszy w nim którymś tam zmysłem bratnią duszę, sam przybrał jeszcze bardziej teatralną pozę i odrzekł:
             – Mój ci on, a bo co.
             Na to milicjant:
             – Czy obywatel ma jakiś dokument, że to jego rower?
          – Nie, nie mam, a bo co. – A po chwili, jakby sobie nagle przypomniał coś ważnego. – Ale, ale… mam jeszcze zegarek – tu podwinął rękaw koszuli i podsunął chronometr bliżej oczu milicjanta. – Ale na niego też nie mam żadnego dokumentu.
             – Aha, no to poproszę dowód osobisty.
           Leonowi wydało się, że teatralność gestów milicjanta wzmogła się. W pytaniu wyczuł autentyczny patos. Z nie mniejszym patosem (w tym wypadku była to mowa ciała) milicjant przejrzał wręczony mu dokument, po czym zapytał:
             – Obywatel pracuje?
             – Nie.
             – Obywatel się uczy?
             – Nie.
           – To co obywatel robi? – W głosie milicjanta wyraźnie dało się wyczuć zdziwienie.
          Wtedy Obscenko przyjął tak dalece teatralną pozę, że bardziej teatralnej pozy wyobrazić już sobie niepodobna i, wkładając w to cały swój dotychczasowy talent, wiedzę i umiejętności (głowę miał wtedy w okolicach chmur) oraz kunszt, odrzekł:
             – Studiuję!
            – Aha. – Tu milicjant przyjął pozę, w której głową sięgnął ponad chmury, i wydał kolejne polecenie: – No to poproszę legitymację studencką.
          Niestety w tym miejscu muszę przerwać opowiadanie, choć szkoda, bo obie zbratane teatralnie dusze były już bliskie sięgnięcia Universum. Lecz w całe to teatralne przedstawienie z jednym widzem w tle wdarła się brutalnie proza życia. Otóż Leon Obscenko poczuł nagle oddziaływanie wiśni na organizm. Czym prędzej pożegnał zafascynowaną spektaklem Werniksę, jeszcze szybciej (bo teraz już bezcenna robiła się każda sekunda), choć z żalem pożegnał kolegę po aktorskim fachu w osobie milicjanta i wsiadłszy na rower, nie bacząc, że nie miał na niego żadnego dokumentu, z zegarkiem na ręku, na który też nie… pognał w ciemną noc.


cdn…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz