Filigran Kielnia był niewątpliwie
najlepszy w murarskim fachu w Bździochach, w całej Bździochowej Dolinie oraz w
bliższej i dalszej okolicy. A pewnie w jeszcze odleglejszych stronach. W pracy
był akuratny, do perfekcji precyzyjny i nie do uwierzenia czysty. Można by
rzec, że pracę swoją wręcz cyzelował. A to w murarce rzadkość. Ba, rarytas.
Wyraźnie wyróżniał się w tłumie innych fachowców. A raczej „fachowców”, których
namnożyło się jak grzybów po deszczu, a którzy Kielni nawet do pięt nie
dorastali. Niektórzy nawet nie potrafili sprawnie operować kielnią. Nie mówiąc
już o gracy czy rajbetce. Pomimo to właśnie oni cieszyli się największym
wzięciem u klientów, klientów mało wybrednych, którym zależało tylko na
wykonaniu roboty, nieważne jak, byle szybko. Szybko też kasowali i mieli się
dobrze. Taki Podrygas nomen omen Partolko na przykład, wymurował
klientowi filarek o przekroju kwadratu, na którym miały się wesprzeć półki. Sęk
w tym, że filarek miał wyraźną tendencję do skręcania się i zwężania ku górze.
Na zwróconą uwagę odpowiadał: „Poprawim, panie, poprawim. Bydzie dobrze”.
Poprawiał kilkakrotnie i w końcu tak poprawił, że gdyby ten – teraz już
całkowicie spiralno-stożkowy – filarek oszlifować i wypolerować, nie
powstydziliby się go najznamienitsi rzeźbiarze epoki baroku. Figiel w tym, że
ten artystyczny barokowy filarek w tym miejscu i czasie był najzwyklejszą
fuszerą. Jak klient przymocował do niego półki, nie wiadomo. Wiadomo natomiast,
że Partolko na brak zamówień nie narzekał. Klientowi zaś doradził, żeby filarek
wykorzystał do zrobienia schodów kręconych. Dokąd miałyby one prowadzić? – tego
już Partolko nie uściślił. Że razem z filarkiem nie poleciał na pysk, można
zawdzięczać chyba tylko skrajnej determinacji klienta. Po prostu potrzebował
półek.
Pewnie, a raczej na pewno z powodu tak
licznej, choć niesolidnej konkurencji Filigran Kielnia, mimo iż spod jego ręki
wychodziły prawdziwe murarskie arcydzieła, ledwo wiązał koniec z końcem.
Zleceń, a co za tym idzie i pracy miał jak na lekarstwo. Do tego
zniecierpliwiona klepaniem biedy rodzina spoglądała na niego coraz bardziej
krzywym okiem. Nie wspominając o wymówkach. I tak to trwało, i trwało, i
trwało. I zapewne dotrwałoby do całkowitego bankructwa, gdyby pewnej nocy
Filigran Kielnia nie miał snu. Proroczego snu. Po nim to Kielnia się wściekł i
dobywając z wnętrza swej niespotykanie spokojnej osobowości nieprawdopodobną
wręcz mieszankę skrajnej desperacji i stuprocentowej stanowczości, postanowił
zmienić swoją beznadziejną – zdawałoby się – sytuację. Ledwo nastał ranek,
Filigran zdecydowanie, co u niego niebywałe, i precyzyjnie, co z kolei miał we
krwi, krok po kroku, niczym według instrukcji, wykonał to, co mu się we śnie
objawiło.
Efekt tych zabiegów był dokładnie taki
jak we śnie. Zaistniałe zmiany można by bezsprzecznie zaliczyć do cudów.
Zlecenia sypały się jak z rogu obfitości. Klienci walili drzwiami i oknami.
Całkowicie rozmyła się zmora w postaci przereklamowanych przez samych siebie
pseudofachowców. Co więcej, teraz ci „fachowcy” gremialnie stawiali się u
Filigrana po naukę dobrej roboty. Rodzina spoglądała na niego nie tylko z
aprobatą, lecz niemal z uwielbieniem.
Cóż więc takiego się stało? W zasadzie
niewiele. Po prostu Filgran Kielnia zarówno w New Bździoch Timesie, jak i w Super
Bździochpressie zamieścił ogłoszenie: „Poprawiam po fachowcach”.
cdn…