sobota, 26 września 2015

78. Sposób Filigrana Kielni

         Filigran Kielnia był niewątpliwie najlepszy w murarskim fachu w Bździochach, w całej Bździochowej Dolinie oraz w bliższej i dalszej okolicy. A pewnie w jeszcze odleglejszych stronach. W pracy był akuratny, do perfekcji precyzyjny i nie do uwierzenia czysty. Można by rzec, że pracę swoją wręcz cyzelował. A to w murarce rzadkość. Ba, rarytas. Wyraźnie wyróżniał się w tłumie innych fachowców. A raczej „fachowców”, których namnożyło się jak grzybów po deszczu, a którzy Kielni nawet do pięt nie dorastali. Niektórzy nawet nie potrafili sprawnie operować kielnią. Nie mówiąc już o gracy czy rajbetce. Pomimo to właśnie oni cieszyli się największym wzięciem u klientów, klientów mało wybrednych, którym zależało tylko na wykonaniu roboty, nieważne jak, byle szybko. Szybko też kasowali i mieli się dobrze. Taki Podrygas nomen omen Partolko na przykład, wymurował klientowi filarek o przekroju kwadratu, na którym miały się wesprzeć półki. Sęk w tym, że filarek miał wyraźną tendencję do skręcania się i zwężania ku górze. Na zwróconą uwagę odpowiadał: „Poprawim, panie, poprawim. Bydzie dobrze”. Poprawiał kilkakrotnie i w końcu tak poprawił, że gdyby ten – teraz już całkowicie spiralno-stożkowy – filarek oszlifować i wypolerować, nie powstydziliby się go najznamienitsi rzeźbiarze epoki baroku. Figiel w tym, że ten artystyczny barokowy filarek w tym miejscu i czasie był najzwyklejszą fuszerą. Jak klient przymocował do niego półki, nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że Partolko na brak zamówień nie narzekał. Klientowi zaś doradził, żeby filarek wykorzystał do zrobienia schodów kręconych. Dokąd miałyby one prowadzić? – tego już Partolko nie uściślił. Że razem z filarkiem nie poleciał na pysk, można zawdzięczać chyba tylko skrajnej determinacji klienta. Po prostu potrzebował półek.
         Pewnie, a raczej na pewno z powodu tak licznej, choć niesolidnej konkurencji Filigran Kielnia, mimo iż spod jego ręki wychodziły prawdziwe murarskie arcydzieła, ledwo wiązał koniec z końcem. Zleceń, a co za tym idzie i pracy miał jak na lekarstwo. Do tego zniecierpliwiona klepaniem biedy rodzina spoglądała na niego coraz bardziej krzywym okiem. Nie wspominając o wymówkach. I tak to trwało, i trwało, i trwało. I zapewne dotrwałoby do całkowitego bankructwa, gdyby pewnej nocy Filigran Kielnia nie miał snu. Proroczego snu. Po nim to Kielnia się wściekł i dobywając z wnętrza swej niespotykanie spokojnej osobowości nieprawdopodobną wręcz mieszankę skrajnej desperacji i stuprocentowej stanowczości, postanowił zmienić swoją beznadziejną – zdawałoby się – sytuację. Ledwo nastał ranek, Filigran zdecydowanie, co u niego niebywałe, i precyzyjnie, co z kolei miał we krwi, krok po kroku, niczym według instrukcji, wykonał to, co mu się we śnie objawiło.
         Efekt tych zabiegów był dokładnie taki jak we śnie. Zaistniałe zmiany można by bezsprzecznie zaliczyć do cudów. Zlecenia sypały się jak z rogu obfitości. Klienci walili drzwiami i oknami. Całkowicie rozmyła się zmora w postaci przereklamowanych przez samych siebie pseudofachowców. Co więcej, teraz ci „fachowcy” gremialnie stawiali się u Filigrana po naukę dobrej roboty. Rodzina spoglądała na niego nie tylko z aprobatą, lecz niemal z uwielbieniem.
         Cóż więc takiego się stało? W zasadzie niewiele. Po prostu Filgran Kielnia zarówno w New Bździoch Timesie, jak i w Super Bździochpressie zamieścił ogłoszenie: „Poprawiam po fachowcach”.

         cdn…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz