sobota, 12 września 2015

76. Do trzech razy...

         Zdarzyło się to nad morzem, w tej samej miejscowości, w której w Cwajtym Gablu spędzał swój urlop Bronsiu Wyżłop specjalista od doboru barwników w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym Fabryki Sztućców Dwukrotnego Użytku i Trycjan Paszkwilko humorysta New Bździoch Timesa, na czas wywczasów mieszkaniec hotelu Bursztynowa Perła. Zresztą nie tylko oni spędzali tam wolny czas, bowiem było to ulubione miejsce wypoczynku większości bździochowian, w tym i Szczeżuja Ciaptuły, zwanego Żujem, i jego wrednej małżonki Beladonny.
         Beladonna swoim zwyczajem ciosała kołki na głowie biednemu mężowi i połączywszy swoją zazdrość o wszystkich i o wszystko z wrodzoną pazernością, postanowiła czas kanikuły wykorzystać na dorobienie sobie trochę pieniędzy, których jak twierdziła wiecznie im brakowało. Zbędne jest tu wyjaśnienie, że w podtekście chodziło oczywiście o zbyt niskie zarobki Szczeżuja. Najęła się więc na kelnerkę w dużej stołówce i już pierwszego dnia zabrała się ostro do roboty, czyli do zarabiania pieniędzy, których itd W czasie obiadu przed rozniesieniem talerzy z drugim daniem zebrała ze stołów i ustawiła stos talerzy po zupie, na nim ulokowała dwie wazy z resztą niezjedzonego czerwonego barszczu i szybkim krokiem ruszyła do kuchni. Zbyt szybkim. Już na pierwszym zakręcie potknęła się i cały ten chyboczący się majdan, sięgający jej dużo ponad głowę, wylądował z wielkom hukiem na podłodze. Porcelana rozprysła się na wszyskie strony pod nogi wczasowiczów; barszczyk też na wszystkie strony, z jeszcze większym rozrzutem niż porcelana. Konsumenci pomogli się Beladonnie pozbierać, z grzeczności twierdząc, że te plamy od zupy to naprawdę drobiazg. Spiorą się. Opryskane twarze, ręce i nogi powycierali serwetkami i było po sprawie. Beladonna zaś zmiotła stłuczki, starła podłogę i skoro nic wielkiego się nie stało z animuszem przystąpiła do dalszej pracy. Pomna niedawnego doświadczenia ustawiła nieco mniejszy stos talerzy, na górę stawiając wazy, ale za to trzy. Tak akurat wypadło. Aby nadrobić stracony czas (goście nie będą czekać w nieskończoność), dziarsko ruszyła w stronę kuchni. Niestety poślizgnęła się na dopiero co startej podłodze i piramida naczyń ponownie wylądowała na ziemi. Ponownie też z dużą dozą wyrozumiałości pomogli jej się pozbierać konsumenci. Jak poprzednio, ocierając się z barszczu, zapewniali ją, że nic wielkiego się nie stało. Ciaptulowa więc, uprzątnąwszy nieporządek, ponownie włączyła się w wir kelnerskich obowiązków. Kiedy jednak po raz trzeci roztrzaskała stos naczyń (nie muszę dodawać, ani w którym miejscu, ani z jakiego powodu), szef kuchni miał jej dość.
         Tak się skończyła praca Beladonny Ciaptułowej, która według jej kalkulacji miała przynieść profity większe od zarobków Żuja. Tymczasem, po obciążeniu kosztami wynikłymi ze strat, których narobiła, wyszło zupełnie inaczej. Wielkie marzenia (bo przecież u Beladonny inaczej być nie mogło) o cudownych rzeczach, które miały być kupione za zarobione pieniądze, rozprysły się niczym bańki mydlane na wietrze.
         Nietrudno się domyślić, że winą za nieudane wczasy zarobkowe został obciążony nie kto inny, tylko Żuj, który wszak nie potrafił zarobić, teraz już (gderała) nie na luksusy, a na najskromniejsze nawet życie. A co na to mieszkańcy Bździochów? Nadal wszyscy lubią Szczeżuja Ciaptułę, zaś jego żonny, Beladonny – nie.

         cdn




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz