Wiosna
przyszła do Bździochowej Doliny gwałtownie. Zahuczało, zabuczało
i już była. Jeszcze śniegi całkiem nie stopniały i leżały jego
przybrudzone złogi żałośnie spływające strużkami wody, a ona
już zadomowiła się na dobre. Wraz z nią wybuchło wiosenne
szaleństwo i rozpasanie. Najprzeróżniejsze chucie hulały po wsi i
całej okolicy, a najwięcej po zaułkach i wszelakich miejscach
ustronnych. Cała ta świeżym i zdrowym erotyzmem podszyta atmosfera
udzieliła się bodaj wszystkim mieszkańcom od zawsze żyjącym w
tych stronach, a także przyjezdnym, przejezdnym i różnym innym
jezdnym. Udzieliła się urzędnikom piastującym, a nawet
pieszczącym państwowe posady, przez długą zimę nieomal
przyrośniętym do krzeseł, udzieliła się biznesmenom, którzy po
zimowej przerwie szykowali się do nowych podbojów sercowych i tych
umiejscowionych znacznie niżej, znaczy skoków na boki, udzieliła
się uczniom starszych klas liceum po wprowadzeniu do programu
nauczania wychowania seksualnego, udzieliła się studentom, a wśród
nich Łyskowi Kudełce – znanemu ze słabości do słabej płci
oraz wszelkiemu innemu stworzeniu – dużemu i małemu, o średnim
już nie wspominając. Byli wśród owego stworzenia tacy, co jak co
roku z wiosną zakochiwali się na zabój, byli też tacy, co stanu
miłosnych hercklekotów doświadczali po raz pierwszy w życiu, a
także tacy, którym jeszcze serducho w afekcie nie drgnęło, lecz
do drgnięcia było gotowe. Jednym słowem ruja i porubstwo gęsto
wisiały w powietrzu, wprowadzając zacnych skądinąd obywateli
Bździochów w stan, jeśli nie kompletnego wszetecznego
nieumiarkowania, to na pewno do niego zbliżony. Różne pomysły
lęgły się w głowach, nie dość dobrze jeszcze przewietrzonych
wiosennym zefirkiem. Niektóre z nich były – co tu kryć – jeśli
nie szalone, to z pewnością o szaleństwo się ocierające.
Niejaki
Rżyj Kopydełko na przykład, stajenny w znanej w całym kraju
stadninie hodującej konie nomen omen Przewalskiego, zapałał niby
ta przysłowiowa dzięcielina wielkim uczuciem do osobnika, którym
się opiekował, a któremu na imię było Pataszon. To zapałanie
było tak wielkie i tak dalece opanowało serce i umysł Kopydełki,
że postanowił z koniem wziąć ślub. W Urzędzie Stanu Cywilnego
złożył stosowne papiery, przy czym koń – choć nie było to
łatwe – jakoś się na wniosku podpisał. Teraz pozostało już
tylko czekać na wyznaczenie terminu zaślubin i rozpocząć
przygotowania do uczty weselnej. Pataszon w prezencie ślubnym miał
dostać nowe podkowy i wędzidło. Jako wiano miał wnieść siano. W
wyremontowanym i przystosowanym do potrzeb nowego stadła domu,
ustawiono żłób, w przedpokoju na wieszaku zawisła nowa para
lejców.
Tymczasem w
urzędzie zastanawiano się, co z tym fantem zrobić. Z jednej strony
absolutna proeurpejska poprawność – gender, te sprawy, z drugiej
zaś jakoś to dziwnie – chłop z koniem i te sprawy. „Żeby
chłop z gołym koniem nie mógł w windzie…”
– cytowano nie dość dokładnie i nie dość adekwatnie do
sytuacji filmową klasykę. Dotychczas koń stanowił siłę
pociągową dla chłopa, ale żeby chłop miał aż tak silny pociąg
do konia. To się po prostu pod czachą nie mieściło. Nie mogąc
sobie z tym poradzić, popędzono do sołtysa Miętosia.
Niebawem
Kopydełko za pomocą poczty otrzymał odpowiedź – jasną i
konkretną, choć nie po jego myśli i nie po myśli jego oblubieńca.
Co do tego ostatniego można by się sprzeczać. Faktem jest jednak,
że ze stajni co jakiś czas dobiegał podniesiony głos Rżyja
Kopydełki i niezadowolone ihahanie Pataszona. Kopydełko nieustannie
wracał do treści pisma, trzepiąc w nie dłonią. Zwłaszcza nie podobało mu się, choć było pełne kurtuazji, uzasadnienie odmowy: „Podanie
Państwa nie może zostać rozpatrzone pozytywnie ze względu na
fakt, iż koń nie ukończył jeszcze osiemnastego roku życia, a
zgodnie z prawem jako osoba niepełnoletnia nie może wstąpić w
związek małżeński”.
Historia
Kopydełki i niedoszłego oblubieńca Pataszona zakończyła się w
sumie szczęśliwie. Obaj panowie zostali przyjaciółmi. Kopydełko
przywdział strój i maskę Zorro i odtąd samotnie walczył o równe
prawa dla wszystkich stworzeń na świecie. Trochę dziwnie, żeby
uniknąć określenia: śmiesznie, wyglądał Zorro cwałujący na
koniu Przewalskiego, ale powszechnie przymykano na to oko. Zwłaszcza,
że po wiośnie spodziewano się nadejścia lata, a wraz z nim nowych
atrakcji.
cdn…