sobota, 26 marca 2016

104. Coń amore

          Wiosna przyszła do Bździochowej Doliny gwałtownie. Zahuczało, zabuczało i już była. Jeszcze śniegi całkiem nie stopniały i leżały jego przybrudzone złogi żałośnie spływające strużkami wody, a ona już zadomowiła się na dobre. Wraz z nią wybuchło wiosenne szaleństwo i rozpasanie. Najprzeróżniejsze chucie hulały po wsi i całej okolicy, a najwięcej po zaułkach i wszelakich miejscach ustronnych. Cała ta świeżym i zdrowym erotyzmem podszyta atmosfera udzieliła się bodaj wszystkim mieszkańcom od zawsze żyjącym w tych stronach, a także przyjezdnym, przejezdnym i różnym innym jezdnym. Udzieliła się urzędnikom piastującym, a nawet pieszczącym państwowe posady, przez długą zimę nieomal przyrośniętym do krzeseł, udzieliła się biznesmenom, którzy po zimowej przerwie szykowali się do nowych podbojów sercowych i tych umiejscowionych znacznie niżej, znaczy skoków na boki, udzieliła się uczniom starszych klas liceum po wprowadzeniu do programu nauczania wychowania seksualnego, udzieliła się studentom, a wśród nich Łyskowi Kudełce – znanemu ze słabości do słabej płci oraz wszelkiemu innemu stworzeniu – dużemu i małemu, o średnim już nie wspominając. Byli wśród owego stworzenia tacy, co jak co roku z wiosną zakochiwali się na zabój, byli też tacy, co stanu miłosnych hercklekotów doświadczali po raz pierwszy w życiu, a także tacy, którym jeszcze serducho w afekcie nie drgnęło, lecz do drgnięcia było gotowe. Jednym słowem ruja i porubstwo gęsto wisiały w powietrzu, wprowadzając zacnych skądinąd obywateli Bździochów w stan, jeśli nie kompletnego wszetecznego nieumiarkowania, to na pewno do niego zbliżony. Różne pomysły lęgły się w głowach, nie dość dobrze jeszcze przewietrzonych wiosennym zefirkiem. Niektóre z nich były – co tu kryć – jeśli nie szalone, to z pewnością o szaleństwo się ocierające.
          Niejaki Rżyj Kopydełko na przykład, stajenny w znanej w całym kraju stadninie hodującej konie nomen omen Przewalskiego, zapałał niby ta przysłowiowa dzięcielina wielkim uczuciem do osobnika, którym się opiekował, a któremu na imię było Pataszon. To zapałanie było tak wielkie i tak dalece opanowało serce i umysł Kopydełki, że postanowił z koniem wziąć ślub. W Urzędzie Stanu Cywilnego złożył stosowne papiery, przy czym koń – choć nie było to łatwe – jakoś się na wniosku podpisał. Teraz pozostało już tylko czekać na wyznaczenie terminu zaślubin i rozpocząć przygotowania do uczty weselnej. Pataszon w prezencie ślubnym miał dostać nowe podkowy i wędzidło. Jako wiano miał wnieść siano. W wyremontowanym i przystosowanym do potrzeb nowego stadła domu, ustawiono żłób, w przedpokoju na wieszaku zawisła nowa para lejców.
          Tymczasem w urzędzie zastanawiano się, co z tym fantem zrobić. Z jednej strony absolutna proeurpejska poprawność – gender, te sprawy, z drugiej zaś jakoś to dziwnie – chłop z koniem i te sprawy. Żeby chłop z gołym koniem nie mógł w windzie… – cytowano nie dość dokładnie i nie dość adekwatnie do sytuacji filmową klasykę. Dotychczas koń stanowił siłę pociągową dla chłopa, ale żeby chłop miał aż tak silny pociąg do konia. To się po prostu pod czachą nie mieściło. Nie mogąc sobie z tym poradzić, popędzono do sołtysa Miętosia.
          Niebawem Kopydełko za pomocą poczty otrzymał odpowiedź – jasną i konkretną, choć nie po jego myśli i nie po myśli jego oblubieńca. Co do tego ostatniego można by się sprzeczać. Faktem jest jednak, że ze stajni co jakiś czas dobiegał podniesiony głos Rżyja Kopydełki i niezadowolone ihahanie Pataszona. Kopydełko nieustannie wracał do treści pisma, trzepiąc w nie dłonią. Zwłaszcza nie podobało mu się, choć było pełne kurtuazji, uzasadnienie odmowy: Podanie Państwa nie może zostać rozpatrzone pozytywnie ze względu na fakt, iż koń nie ukończył jeszcze osiemnastego roku życia, a zgodnie z prawem jako osoba niepełnoletnia nie może wstąpić w związek małżeński.
          Historia Kopydełki i niedoszłego oblubieńca Pataszona zakończyła się w sumie szczęśliwie. Obaj panowie zostali przyjaciółmi. Kopydełko przywdział strój i maskę Zorro i odtąd samotnie walczył o równe prawa dla wszystkich stworzeń na świecie. Trochę dziwnie, żeby uniknąć określenia: śmiesznie, wyglądał Zorro cwałujący na koniu Przewalskiego, ale powszechnie przymykano na to oko. Zwłaszcza, że po wiośnie spodziewano się nadejścia lata, a wraz z nim nowych atrakcji.

          cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz