O tym, że Celebrant hrabia Bździochowski, ojciec Piusa, był cholernym introwertykiem, wiedziało nie tylko jego otoczenie, lecz całe Bździochy z przydatkami. Nawet ci z poddanych czy służby, którzy nie znali tego słowa, wiedzieli o tym lub wyczuwali to przez skórę, czy też raczej odczuwali to na własnej skórze. Oczywiście chodzi o słowo introwertyk, a nie − cholerny. Być może właśnie z tego powodu hrabia potrafił być duszą towarzystwa, a − być może − nie miało to najmniejszego znaczenia. Faktem jest, że Celebrant hrabia Bździochowski w jakim tylko towarzystwie by się nie znalazł, był zawsze jego duszą. Towarzystwo zaś niczym zahipnotyzowane słuchało jego opowieści, bo też nie dość, że były to opowieści fascynujące, to jeszcze hrabia opowiadał je z niesłychana swadą. Szczególnym wzięciem cieszyły się wspomnienia licznych polowań. Hrabia bowiem był nieprzeciętnym ich amatorem, choć o amatorstwie, a już − broń Boże − amatorszczyźnie hrabiego w tej dziedzinie absolutnie nie mogło być mowy.
Siedział sobie tedy hrabia w licznym gronie swoich przyjaciół − wokół same hrabiny i hrabiowie, baronowe i baronowie − i snuł opowieści o łowach, w których uczestniczył, i w których spotykały go najróżniejsze przygody.
− Swego czasu − rozpoczął hrabia swą kolejną opowieść − wybrałem się na polowanie na lwy. Ja jak zwykle szedłem przodem, pół kroku za mną szedł Jan, niosąc ekwipunek, dwururkę i inne et cetera. Szliśmy tak jeden dzień, dwa lub nawet trzy, tropiąc zwierzynę. Z podniecenia nie pamiętam dokładnie, ile czasu nam to zajęło, dość że pewnego dnia dopadliśmy bestię. Co gorsza, lew zaszarżował na mnie znienacka. Odbyło się to tak szybko, że ledwie zdążyłem pochwycić dwururkę, błyskawicznie wycelować i wystrzelić. Najwyraźniej pośpiech, w jakim musiałem działać, sprawił, że chybiłem. A lew był tuż tuż i już szykował się do skoku na mnie. No, ale cóż, w dwururce był jeszcze jeden nabój, więc ponownie błyskawicznie wycelowałem i... znowu chybiłem. I wyobraźcie sobie państwo...
Tu hrabia zawiesił głos, czym rozpalił do czerwoności zaciekawionych słuchaczy. Wszyscy wpatrywali się w niego, chcąc jak najprędzej się dowiedzieć ciągu dalszego − czy udało mu się ujść z życiem z tej diabelnie niebezpiecznej sytuacji, czy też nie. Tymczasem po tej pauzie hrabia kontynuował:
− ... wyobraźcie sobie państwo − zesrałem się.
Nastąpiła ogólna konsternacja, bo nikt się nie spodziewał takiego obrotu sprawy, a tym bardziej tak ordynarnego, plebejskiego słowa z ust arystokraty. Niemniej niebawem nieśmiało odezwały się głosy, zrazu nieliczne, później coraz liczniejsze, rozgrzeszające hrabiego.
− Ależ, panie hrabio − mówiono − nic takiego się nie stało... sytuacja była trudna... może nawet beznadziejna... szarżowała bestia... itd., itd.
W końcu jeden przez drugiego przekonywał:
− Na pańskim miejscu, każdy by tak postąpił.
A na to hrabia:
− Ale nie wtedy. Teraz.
Siedział sobie tedy hrabia w licznym gronie swoich przyjaciół − wokół same hrabiny i hrabiowie, baronowe i baronowie − i snuł opowieści o łowach, w których uczestniczył, i w których spotykały go najróżniejsze przygody.
− Swego czasu − rozpoczął hrabia swą kolejną opowieść − wybrałem się na polowanie na lwy. Ja jak zwykle szedłem przodem, pół kroku za mną szedł Jan, niosąc ekwipunek, dwururkę i inne et cetera. Szliśmy tak jeden dzień, dwa lub nawet trzy, tropiąc zwierzynę. Z podniecenia nie pamiętam dokładnie, ile czasu nam to zajęło, dość że pewnego dnia dopadliśmy bestię. Co gorsza, lew zaszarżował na mnie znienacka. Odbyło się to tak szybko, że ledwie zdążyłem pochwycić dwururkę, błyskawicznie wycelować i wystrzelić. Najwyraźniej pośpiech, w jakim musiałem działać, sprawił, że chybiłem. A lew był tuż tuż i już szykował się do skoku na mnie. No, ale cóż, w dwururce był jeszcze jeden nabój, więc ponownie błyskawicznie wycelowałem i... znowu chybiłem. I wyobraźcie sobie państwo...
Tu hrabia zawiesił głos, czym rozpalił do czerwoności zaciekawionych słuchaczy. Wszyscy wpatrywali się w niego, chcąc jak najprędzej się dowiedzieć ciągu dalszego − czy udało mu się ujść z życiem z tej diabelnie niebezpiecznej sytuacji, czy też nie. Tymczasem po tej pauzie hrabia kontynuował:
− ... wyobraźcie sobie państwo − zesrałem się.
Nastąpiła ogólna konsternacja, bo nikt się nie spodziewał takiego obrotu sprawy, a tym bardziej tak ordynarnego, plebejskiego słowa z ust arystokraty. Niemniej niebawem nieśmiało odezwały się głosy, zrazu nieliczne, później coraz liczniejsze, rozgrzeszające hrabiego.
− Ależ, panie hrabio − mówiono − nic takiego się nie stało... sytuacja była trudna... może nawet beznadziejna... szarżowała bestia... itd., itd.
W końcu jeden przez drugiego przekonywał:
− Na pańskim miejscu, każdy by tak postąpił.
A na to hrabia:
− Ale nie wtedy. Teraz.
Tak to już z hrabią było.
cdn...
cdn...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz