sobota, 18 czerwca 2016

116. Sos Kiepury

          Antek Paź, jak sam mawiał, robił w kulturze. Przez czysty przypadek robił. Przed laty wzorem innych klepiących biedę mieszkańców opuścił rodzinną wieś i z niewielkim tobołkiem wyruszył w świat za chlebem. Zabrał się z wędrowną trupą aktorów, w czasach jego młodości zwanych wiłami, i obleciał z nimi bodaj pół świata, zanim… Można uprzedzić wypadki i dokończyć: …zanim trafił na deski La Scali. Ale po kolei.
          Antek Paź był zahukanym zaściankowym chłopczyną, dla którego – tak jak i dla innych zabobonnych bździochowian – wiły jawiły się jako kapryśne czarownice, mogące, w zależności od humoru, pomóc lub zaszkodzić. Po wsi gadano, że jak się na taką zapatrzy, to można oślepnąć, a nawet oszaleć. Musi Antek się zapatrzył na którą, bo o niczym innym nie chciał słyszeć, jak tylko o wyjeździe razem z nimi. Na nic się zdało biadolenie matki i groźby ojca. Antek postawił na swoim i zniknął ze wsi wraz z wiłowskim taborem. Z aktorską trupą przemierzył wszystkie – bardziej, mniej lub wcale nieznane szlaki w drodze na zachód, a potem na południe. Z każdym dniem coraz bardziej ujawniał się jego aktorski talent, tak że w krótkim czasie zaczęto go dopuszczać do grania na improwizowanej do występów scenie.
          Trupa miała liczne kontakty z teatrami w całej Europie, tak że Antek poznał całkiem nieźle życie i zwyczaje świata artystycznego. Jego smaki i smaczki. Oraz przesądy. I to one właśnie najbardziej utkwiły mu w pamięci i stanowiły trzon jego opowiadań, kiedy to postanowił wrócić do Bździochów i w nich szerzyć kulturę. Przesiadując w restauracji Pod Upadłym Aniołem przy okowicie opowiadał o wielkim świecie. Chociaż odwiedził wiele teatrów, najbardziej utkwiła mu w pamięci wizyta w La Scali. Zwłaszcza zapadła mu w pamięć zasada przydeptywania tekstu roli, gdy upadnie na podłogę. Każdy aktor hołdował tej zasadzie i zanim podniósł tekst, rzetelnie go przydeptywał. Tyle tylko, że Antek w swoich opowiadaniach mocno podbarwił tę zasadę i rozszerzył praktycznie na wszystko, co tylko mogło upaść. Ze swoich znajomości też tworzył mity, wymieniając nazwiska znanych aktorów, z którymi rzekomo był po imieniu.
          Mówił kiedyś z przejęciem (przesadzonym nie mniej niż zasada, którą przesadził już wcześniej):
          – Tak kiedyś siedziałem koło Jasia Kiepury, jako mnie tu widzicie. Siedzimy, gadamy sobie. O różnych rzeczach sobie gadamy. A jemu się wysmyknął z ręki scenariusz. Więc mu mówię: Jaśku, przydepnij na szczęście. I Jasiek zanim podniósł, przydepnął. A potem mu się wylał spory kubełek sosu. Możecie sobie wyobrazić… – I śmiał się do rozpuku.

          PS
          Według relacji Antka Pazia, nie mógł on występować na scenie, ponieważ jego nazwisko brzmi podobnie jak paw, a jak wiadomo, pawie wiążą się z najgorszym przesądem teatralnym. Ale jak było naprawdę? Któż to wie?

          cdn…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz