Felicyt
Lukier był dżentelmenem w każdym calu i z tego był znany w całych
Bździochach. Zdaniem bodaj wszystkich mieszkanek Bździochowej
Doliny był, a
raczej powinien być dla innych mężczyzn wzorem do naśladowania. I
nie chodzi tu tylko o tak trywialne wręcz elementy dobrych manier,
jak przepuszczanie kobiet przodem w drzwiach, całowanie
w rękę podczas powitania, częste obdarowywanie kwiatami, czy
podawanie ręki podczas wysiadania z tramwaju. Felicyt Lukier w ogóle
zachowywał się szarmancko i elegancko w każdej sytuacji i dlatego
ilekroć panie miały zastrzeżenia co do postępowania swoich
adoratorów, bez obawy pomyłki mogły powołać się na niego –
chodzącą doskonałość,
encyklopedię savoir-vivreu, wzorzec bon-tonu, ogłady i konwenansów.
Felicyt z powodzeniem
mógłby trafić do Sevres, do Międzynarodowego Biura Miar i Wag
jako wzorzec dżentelmena idealnego.
Ale
i jemu w czasach młodości, powtarzając za poetą – durnej i
chmurnej, zanim doszlifował swoje maniery do stanu, w którym można
by je nazwać doskonałymi, zdarzały się przygody nie przynoszące
mu chwały i na pewno nie nadające się jako wzór do naśladowania.
Najprościej byłoby zrzucić winę na alkohol, bo nie przynoszące
mu chluby poczynania zdarzały się właśnie, gdy wypił ciut za
wiele.
Jedna
z takich historii przydarzyła mu się na Mazurach, gdzie spędzał
swoje studenckie wakacje. Dodajmy, że nie samotnie, a w towarzystwie
licznego grona koleżanek i kolegów, stanowiących kilka załóg
żeglarskich. Pewnego wieczoru po solidnie zakrapianej kolacji w
jednej z licznych knajpek towarzystwo wracało na swoje łodzie. U
boku Felicyta maszerowała – o ile wężowy, niepewny krok całego
grona można byłoby nazwać maszerowaniem – szła koleżanka –
dziewczę hoże i chyże. I gdy tak sobie maszerowali tym wężowym
krokiem, Felicytowi przypomniała się pewna sytuacja ze schroniska
turystycznego, kiedy to jeden z jego kolegów dał popis swoich
umiejętności podrywania dziewczyn. Kolega ten, imieniem Bałamut,
idąc po schodach do swojego pokoju na piętrze, napotkał całkowicie
mu obcą dziewczynę, idącą właśnie w dół. Bez
ceregieli objął ją ramieniem, po czym zaproponował zwiedzenie
pięterka. Na śniadanie wychodzili razem, z jego pokoju.
Tę scenę mając w
pmięci, Felicyt objął towarzyszące mu dziewczę ramieniem
i zaproponował zwiedzenie pobliskich krzaków. Koleżanka stanowczo
się wymówiła. Na drugi dzień, po wytrzeźwieniu, Felicyt z
ogromnymi wyrzutami sumienia, poszedł do koleżanki z przeprosinami.
Sumitował się okropnie, kajał i walił w piersi.
–
Wiesz – mówił – strasznie cię przepraszam, za dużo wypiłem,
ja nie jestem taki, jak myślisz…
I
tak dalej, w tym stylu. A dziewczyna
na to:
–
O key, nic takiego się nie stało, nie ma o czym mówić…
I
tak dalej, w tym stylu. Po czym dodała coś, nad czym Felicyt Lukier
zastanawiał się przez długie lata:
–
No, ale żeby tak bez kwiatka.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz