Docent Wymyślant Bałamutko pracował w nowootwarym Bździochowskim Instytucie Inicjatyw Innowacyjnych nad bardzo poważnym projektem, figurującym pod roboczą nazwą „Doosiowania laserowe brzeszczotomierzy precyzyjnych”. Odbywało się to w ramach centralnie finansowanowego programu rozwoju urządzeń brzeszczotopodobnych. Centralne dofinansowanie, z niemałym trudem uzyskane przez sołtysa Miętosia, było nie lada gratką dla naukowców, toteż docent siedział w swoim biurze zagłębiony w obliczeniach po uszy. Jednocześnie na zorganizowanym tuż obok stanowisku doświadczalnym prowadził eksperyment mający potwierdzić słuszność wysnutych przez niego teorii. Aparatura służąca do tego celu była niezwykle skomplikowaną kompilacją tradycyjnych instrumentów laboratoryjnych, takich jak kolby podgrzewane palnikiem Bunsena, spiralne chłodniczki, menzurki, rurki, pipety i różnego rodzaju szklane naczynia – wszystko to z najwyższej jakości chemicznie i termicznie odpornego szkła, z najnowszej generacji komputerowo sterowanym sprzętem elektronicznym, co tworzyło razem niewyobrażalny wręcz, niezwykle zawikłany, lecz skuteczny układ badawczy.
Oderwawszy się na moment od notatek, docent Bałamutko wyjął z autoklawu efekt wielotygodniowego trudu, jakim była samoprzelewająca się masa – przezroczysta substancja mająca posłużyć jako produkt wyjściowy do dalszej pracy nad doosiowaniem laserowym brzeszczotomierzy precyzyjnych. Docent nie spodziewał się, że owa bezkształtna masa będzie aż tak gorąca (z obliczeń wynikało, że powinna mieć temperaturę pokojową), więc gdy tylko wziął ją w rękę, oparzył się i odruchem bezwarunkowym starał się jej pozbyć. Masa jednak miała galaretowatą konsystencję, klejącą się do wszystkiego, z czym się zetknie, przeto nie chciała się odkleić od docentowej dłoni. Docent zaczął wymachiwać ręką, co dawało nieszczególny efekt, lecz wystarczający do oderwania masy i przełożenia jej do drugiej ręki. Po kilkakrotnym jej przerzuceniu, ciągle lepiła się do jednej z rąk docenta. Dopiero ruch podobny do tenisowego smeczu pozwolił na oderwanie się substancji. Galaretowata masa lobem jakiego nie powstydziliby się najlepsi na świecie tenisiści przeleciała przez gabinet, przykleiła się do przeciwległej ściany i tam została. Na szczęście oparzenie nie było groźne i docent mógł się zająć dalszymi obliczeniami. Zwłaszcza zależało mu na wykryciu rozbieżności między temperaturą wynikającą z obliczeń a rzeczywistą temperaturą uzyskaną w trakcie doświadczenia. Spojrzał jeszcze na wiszącą na ścianie galaretowatą, przezroczystą masę i uśmiechnął się uśmiechem, z którego można było wyczytać coś w rodzaju mściwej satysfakcji: A wiś tm sobie za karę za to, co mi zrobiłaś.
Obliczenia, w które się docent zagłębił, tak dalece pochłonęły jego uwagę, że nie zauważył wchodzących do pracowni gości. Byli to jego przełożeni wyższego i niższego szczebla, chcący zapoznać się z postępami prac naukowca. Widząc go tak zapracowanego, chwilowo nie chcieli mu przeszkadzać; rozejrzeli się więc tylko po jego gospodarstwie. Ich uwagę przykuło coś dziwnego przyklejonego do ściany. Przyglądali się temu czemuś z zainteresowaniem, oglądając je ze wszystkich stron. W końcu, nie mogąc dociec, co to takiego, zapytali o to docenta. Ten wstał z krzesła, podszedł do przełożonych i z takim samym zaciekawieniem jak oni, przyjrzał się wiszącemu na ścianie dziwolągowi, po czym z najwyższą powagą rzucił fachowo:
– Glutek.
Następnie wrócił na swoje miejsce i zagłębił się w notatkach, zostawiając przełożonych w osłupieniu.
cdn...
Oderwawszy się na moment od notatek, docent Bałamutko wyjął z autoklawu efekt wielotygodniowego trudu, jakim była samoprzelewająca się masa – przezroczysta substancja mająca posłużyć jako produkt wyjściowy do dalszej pracy nad doosiowaniem laserowym brzeszczotomierzy precyzyjnych. Docent nie spodziewał się, że owa bezkształtna masa będzie aż tak gorąca (z obliczeń wynikało, że powinna mieć temperaturę pokojową), więc gdy tylko wziął ją w rękę, oparzył się i odruchem bezwarunkowym starał się jej pozbyć. Masa jednak miała galaretowatą konsystencję, klejącą się do wszystkiego, z czym się zetknie, przeto nie chciała się odkleić od docentowej dłoni. Docent zaczął wymachiwać ręką, co dawało nieszczególny efekt, lecz wystarczający do oderwania masy i przełożenia jej do drugiej ręki. Po kilkakrotnym jej przerzuceniu, ciągle lepiła się do jednej z rąk docenta. Dopiero ruch podobny do tenisowego smeczu pozwolił na oderwanie się substancji. Galaretowata masa lobem jakiego nie powstydziliby się najlepsi na świecie tenisiści przeleciała przez gabinet, przykleiła się do przeciwległej ściany i tam została. Na szczęście oparzenie nie było groźne i docent mógł się zająć dalszymi obliczeniami. Zwłaszcza zależało mu na wykryciu rozbieżności między temperaturą wynikającą z obliczeń a rzeczywistą temperaturą uzyskaną w trakcie doświadczenia. Spojrzał jeszcze na wiszącą na ścianie galaretowatą, przezroczystą masę i uśmiechnął się uśmiechem, z którego można było wyczytać coś w rodzaju mściwej satysfakcji: A wiś tm sobie za karę za to, co mi zrobiłaś.
Obliczenia, w które się docent zagłębił, tak dalece pochłonęły jego uwagę, że nie zauważył wchodzących do pracowni gości. Byli to jego przełożeni wyższego i niższego szczebla, chcący zapoznać się z postępami prac naukowca. Widząc go tak zapracowanego, chwilowo nie chcieli mu przeszkadzać; rozejrzeli się więc tylko po jego gospodarstwie. Ich uwagę przykuło coś dziwnego przyklejonego do ściany. Przyglądali się temu czemuś z zainteresowaniem, oglądając je ze wszystkich stron. W końcu, nie mogąc dociec, co to takiego, zapytali o to docenta. Ten wstał z krzesła, podszedł do przełożonych i z takim samym zaciekawieniem jak oni, przyjrzał się wiszącemu na ścianie dziwolągowi, po czym z najwyższą powagą rzucił fachowo:
– Glutek.
Następnie wrócił na swoje miejsce i zagłębił się w notatkach, zostawiając przełożonych w osłupieniu.
cdn...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz