Leżąca
na kresach Kresów Wschodnich Bździochowa Dolina miała, prócz
swoich własnych kresów wschodnich, także kresy zachodnie. I
właśnie na owych kresach zachodnich Bździochowej Doliny, we wsi
Wólka Siorbana żył niepospolity artysta, Benjamin Paryżur. O jego
niepospolitości można by pisać powieści. A zacząć należałoby
od nazwiska.
Wszyscy,
którzy mieli z nim do czynienia albo
go znali, a przynajmniej o
nim słyszeli,
zachodzili w głowę, skąd takie nazwisko pojawiło się w takim
miejscu – w miejscu niemalże zapomnianym od ludzi
i Boga. Wólka Siorbana
bowiem, leżąca na kresach kresów zachodnich Bździochowej Doliny,
niczym właściwie się nie wyróżniała. Ubogie
domostwa były tak
samo drewniane jak
w innych wsiach,
identyczne żurawie
sterczały u studni, tak
samo psy u bud dupami
szczekały. Skąd więc
takie nazwisko w takim miejscu? Podejrzewano, że ma ono coś
wspólnego z Paryżem, chociaż większość mieszkańców, z
wyjątkiem co najwyżej hrabiostwa Bździochowskich i ich
kamerdynera,
nie miała pojęcia, co to takiego ten parysz. Wieść gminna
niosła, że pewnie zapuścił się w te strony jakiś maruder lub
dezerter z armii francuskiej podczas kampanii napoleońskiej, i to
chyba było jedyne rozsądne wytłumaczenie, skąd wzięły się w
Wólce Siorbanej
Paryżury.
Benjamin
odkrywszy w sobie artystyczną duszę, a przy okazji dorósłszy na
tyle, by móc już się przestać bać świata leżącego trochę
dalej niż sięgały kresy Bździochowej Doliny, pewnego dnia
spakował manatki i wyruszył szukać jakiegoś wielkiego miasta, w
którym mógłby pobierać nauki. Jego artystyczna dusza podpowiadała
mu, że nauki te muszą dotyczyć czegoś pięknego. W jaki sposób
dotarł do Krakowa, nikt nie wiedział, tak samo zresztą jak sam
Benjamin. W każdym razie dotarł. Tam mocno się rozczarował
wiadomością, że najpierw musi się uczyć w szkole elementarnej i
to rzeczy zupełnie innych niż piękne, potem w średniej, a dopiero
później będzie mógł myśleć o nauce sztuk pięknych. Mimo
takiego ostudzenia zapędów Benjamin dopiął swego i po wielu
latach i perypetiach rozpoczął naukę w szkole sztuk pięknych.
Został żakiem i jak na żaka przystało, zaczął wieść
zwariowany żakowski żywot, zręcznie omijając surowe, panujące
wówczas obyczaje.
Do
nieobyczajnych zachowań należało spożywanie piwa, wina i
gorzałki, a nade wszystko swawolenie z niewiastami. Na obie te
okoliczności bez trudu można by znaleźć stosowne przykłady z
życia każdego żaka, nie wyłączając oczywiście Benjamina. Takoż
i zdarzyło się pewnego razu, że jeden z profesorów odwiedził
stancję zamieszkałą przez żaków. Wieść o tym zdarzeniu
poniosła się błyskawicznie i dotarła do izby żaków zanim
jeszcze profesor przekroczył próg stancji. Błyskawicznie wszelkie
gąsiorki, antałki i flaszki zniknęły z widoku. Najprościej było
je schować za zasłoną wyjścia na balkon – był to pomysł
Benjamina – więc w pośpiechu tam je schowano. Kiedy więc
profesor wszedł do izby, panował w niej mniej więcej porządek.
Profesor rozejrzał się, zlustrował pomieszczenie krytycznym
wzrokiem, po czym zauważył:
–
O, widzę, że jest balkon. Ciekawe, jaki macie stamtąd widok. –
Podszedł i pociągnął zasłonę, aby wyjść, i wtedy ujrzał
wszystkie schowane tam naczynia, w których żacy znosili trunki.
Zachował Jednak całkowitą obojętność i rzucił dowcipnie: –
Nooo, ładny widok.
Na
tym wizyta się skończyła. Dyskrecja profesora sprawiła, że
władze szkoły nie ukarały żaków za spożywanie napojów
wyskokowych, ani nawet nie robiły z tego tytułu żadnych wymówek.
Profesor jeszcze wiele razy wizytował stancję. Być może nawet
polubił sprawdzanie, jak sobie radzą żacy. A może po prostu
zatęsknił za młodością, która przeminęła.
Dość,
że pewnego razu ujrzał z balkonu jeszcze ciekawszy widok. Starsi
żacy zbałamucili pewne dziewczę obietnicą opowieści o pięknie.
Oczywiście opowieść tę mogli snuć wyłącznie w swojej izbie,
dlatego też dziewczę pozwoliło się tam przemycić. Młodsi
koledzy nie mogli uczestniczyć w tym misterium, lecz ciekawość
zżerała ich wielka. Benjamin wpadł na pomysł, aby koledzy
wciągnęli go na linie uwiązanej do gałęzi rosnącego przy
balkonie drzewa, a on będzie na gorąco zdawał im relację, z tego,
co się dzieje w żakowskiej izbie. Koledzy ułatwili sobie zadanie i
opasującą Benjamina linę przywiązali do drzewa. Dzięki temu nie
musieli się męczyć jej trzymaniem, a przy tym lina była doskonale
zamaskowana. Tymczasem starsi koledzy przekonali dziewczę, że do
słuchania opowieści niezbędne jest zdjęcie wierzchniego stroju. I
kiedy właśnie przekonywali ją o konieczności zdjęcia – dla
jeszcze lepszego słuchania – kolejnych części garderoby, nadszedł
profesor. Doskonale – jak poprzednio – zamaskował zaskoczenie,
ujrzawszy niekompletnie odziane dziewczę. Wszak bałamucenie niewiast
to żakowskie niezbywalne, choć niepisane prawo. Jednak zdębiał
całkowicie, spoglądając przez okno balkonowe i widząc
lewitującego tam Benjamina.
Takie
oto przygody miewał Benjamin Paryżur zanim spoważniał i wrócił
do Wólki Siorbanej, aby móc przekuwać zdobytą wiedzę na piękne
przedmioty, gdyż duszę miał artystyczną.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz