sobota, 3 czerwca 2017

166. Z żakowskiego żywota Benjamina Paryżura

           Leżąca na kresach Kresów Wschodnich Bździochowa Dolina miała, prócz swoich własnych kresów wschodnich, także kresy zachodnie. I właśnie na owych kresach zachodnich Bździochowej Doliny, we wsi Wólka Siorbana żył niepospolity artysta, Benjamin Paryżur. O jego niepospolitości można by pisać powieści. A zacząć należałoby od nazwiska.

           Wszyscy, którzy mieli z nim do czynienia albo go znali, a przynajmniej o nim słyszeli, zachodzili w głowę, skąd takie nazwisko pojawiło się w takim miejscu – w miejscu niemalże zapomnianym od ludzi i Boga. Wólka Siorbana bowiem, leżąca na kresach kresów zachodnich Bździochowej Doliny, niczym właściwie się nie wyróżniała. Ubogie domostwa były tak samo drewniane jak w innych wsiach, identyczne żurawie sterczały u studni, tak samo psy u bud dupami szczekały. Skąd więc takie nazwisko w takim miejscu? Podejrzewano, że ma ono coś wspólnego z Paryżem, chociaż większość mieszkańców, z wyjątkiem co najwyżej hrabiostwa Bździochowskich i ich kamerdynera, nie miała pojęcia, co to takiego ten parysz. Wieść gminna niosła, że pewnie zapuścił się w te strony jakiś maruder lub dezerter z armii francuskiej podczas kampanii napoleońskiej, i to chyba było jedyne rozsądne wytłumaczenie, skąd wzięły się w Wólce Siorbanej Paryżury.

           Benjamin odkrywszy w sobie artystyczną duszę, a przy okazji dorósłszy na tyle, by móc już się przestać bać świata leżącego trochę dalej niż sięgały kresy Bździochowej Doliny, pewnego dnia spakował manatki i wyruszył szukać jakiegoś wielkiego miasta, w którym mógłby pobierać nauki. Jego artystyczna dusza podpowiadała mu, że nauki te muszą dotyczyć czegoś pięknego. W jaki sposób dotarł do Krakowa, nikt nie wiedział, tak samo zresztą jak sam Benjamin. W każdym razie dotarł. Tam mocno się rozczarował wiadomością, że najpierw musi się uczyć w szkole elementarnej i to rzeczy zupełnie innych niż piękne, potem w średniej, a dopiero później będzie mógł myśleć o nauce sztuk pięknych. Mimo takiego ostudzenia zapędów Benjamin dopiął swego i po wielu latach i perypetiach rozpoczął naukę w szkole sztuk pięknych. Został żakiem i jak na żaka przystało, zaczął wieść zwariowany żakowski żywot, zręcznie omijając surowe, panujące wówczas obyczaje.

           Do nieobyczajnych zachowań należało spożywanie piwa, wina i gorzałki, a nade wszystko swawolenie z niewiastami. Na obie te okoliczności bez trudu można by znaleźć stosowne przykłady z życia każdego żaka, nie wyłączając oczywiście Benjamina. Takoż i zdarzyło się pewnego razu, że jeden z profesorów odwiedził stancję zamieszkałą przez żaków. Wieść o tym zdarzeniu poniosła się błyskawicznie i dotarła do izby żaków zanim jeszcze profesor przekroczył próg stancji. Błyskawicznie wszelkie gąsiorki, antałki i flaszki zniknęły z widoku. Najprościej było je schować za zasłoną wyjścia na balkon – był to pomysł Benjamina – więc w pośpiechu tam je schowano. Kiedy więc profesor wszedł do izby, panował w niej mniej więcej porządek. Profesor rozejrzał się, zlustrował pomieszczenie krytycznym wzrokiem, po czym zauważył:

           – O, widzę, że jest balkon. Ciekawe, jaki macie stamtąd widok. – Podszedł i pociągnął zasłonę, aby wyjść, i wtedy ujrzał wszystkie schowane tam naczynia, w których żacy znosili trunki. Zachował Jednak całkowitą obojętność i rzucił dowcipnie: – Nooo, ładny widok.

           Na tym wizyta się skończyła. Dyskrecja profesora sprawiła, że władze szkoły nie ukarały żaków za spożywanie napojów wyskokowych, ani nawet nie robiły z tego tytułu żadnych wymówek. Profesor jeszcze wiele razy wizytował stancję. Być może nawet polubił sprawdzanie, jak sobie radzą żacy. A może po prostu zatęsknił za młodością, która przeminęła.

           Dość, że pewnego razu ujrzał z balkonu jeszcze ciekawszy widok. Starsi żacy zbałamucili pewne dziewczę obietnicą opowieści o pięknie. Oczywiście opowieść tę mogli snuć wyłącznie w swojej izbie, dlatego też dziewczę pozwoliło się tam przemycić. Młodsi koledzy nie mogli uczestniczyć w tym misterium, lecz ciekawość zżerała ich wielka. Benjamin wpadł na pomysł, aby koledzy wciągnęli go na linie uwiązanej do gałęzi rosnącego przy balkonie drzewa, a on będzie na gorąco zdawał im relację, z tego, co się dzieje w żakowskiej izbie. Koledzy ułatwili sobie zadanie i opasującą Benjamina linę przywiązali do drzewa. Dzięki temu nie musieli się męczyć jej trzymaniem, a przy tym lina była doskonale zamaskowana. Tymczasem starsi koledzy przekonali dziewczę, że do słuchania opowieści niezbędne jest zdjęcie wierzchniego stroju. I kiedy właśnie przekonywali ją o konieczności zdjęcia – dla jeszcze lepszego słuchania – kolejnych części garderoby, nadszedł profesor. Doskonale – jak poprzednio – zamaskował zaskoczenie, ujrzawszy niekompletnie odziane dziewczę. Wszak bałamucenie niewiast to żakowskie niezbywalne, choć niepisane prawo. Jednak zdębiał całkowicie, spoglądając przez okno balkonowe i widząc lewitującego tam Benjamina.

           Takie oto przygody miewał Benjamin Paryżur zanim spoważniał i wrócił do Wólki Siorbanej, aby móc przekuwać zdobytą wiedzę na piękne przedmioty, gdyż duszę miał artystyczną.



           cdn…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz