Niejaki
Kiepść, Wszechbłogosław Kiepść, z początku nieformalny, a
później formalny przewodniczący przyparafialnego kółka
Moherowych Muszek, który swego czasu poprowadził wszystkich
kilkunastu zrzeszonych w nim członków do boju o ocalenie przed
zbrukaniem Cudownego Źródełka, w cuda wierzył od zawsze, czyli od
dziecka. O ile w wieku szczenięcym było to dla większości
zrozumiałe – wiadomo, dziecięca fantazja i tak dalej – o tyle w
dorosłości było już z tym nieco gorzej. A dokładniej, jego wiara
w cuda zgromadziła wokół niego jedynie grono wyłącznie podobnych
jemu wyznawców cudów w liczbie kilkunastu, które to grono z czasem
przedzierzgnęło się we wspomniane wyżej przyparafialne kółko
Moherowych Muszek.
Jako
poważna już instytucja kółko przyjęło swój statut, chwilowo
niepisany, oraz ustaliła grafik cyklicznych spotkań, chwilowo w
restauracji „Pod Upadłym
Aniołem”.
Jeśli chodzi o statut,
chwilowo pozostało chwilowym, jeśli zaś chodzi o spotkania,
chwilowo zamieniło się na stałe. Dzięki
takiemu manewrowi, duch bojowy i siła rażenia kółka
systematycznie wzrastały. Jak pamiętamy, miało to swoje znaczenie
podczas obrony Cudownego Źródełka. Ale wróćmy do cudów.
W
młodości, w okresie przejściowym od fantasy do specyficznego
sposobu postrzegania rzeczywistości, zanim jeszcze zdołał poznać,
okiełznać i poślubić dzielnie mu towarzyszącą w dalszym życiu
małżonkę i u niej zamieszkać, Wszechbłogosław Kiepść
pomieszkiwał w różnych miejscach. Były to najczęściej tak zwane
kawalerki – kilkunastometrowe pokoiki mieszczące w sobie
sypialnię, salon, kuchnię, łazienkę, hol, garaż, strych,
piwnicę i co ino.
Wyposażenie ich było standardowe, czyli praktyczne żadne, dlatego
też Kiepść, wychodząc w wieś, nie trudził się zamykaniem drzwi
na klucz. Bo i po co. Nawet, gdyby go ktoś odwiedził podczas jego
nieobecności, to przecież gościnność, nawet zdalna, wymaga, aby
uszanować fatygę przybysza i do domu wpuścić. Przez ile mieszkań
przeemigrował Kiepść, nawet on sam nie potrafiłby zliczyć, lecz
właśnie w jednej z takich rezydencji doświadczył cudu.
Jak
co dzień, opuścił lokum, nie trudząc się jego zamknięciem.
Wielce się jednak zdziwił, gdy po powrocie zastał węższe drzwi.
Futryna była ta sama, lecz nie ulegało wątpliwości, że drzwi
były węższe. Po ich zamknięciu, między drzwiami a framugą była
szpara tak szeroka, że szczupły człowiek, w
sam raz taki jak on,
mógł się przez nią przecisnąć. Wszechbłogosław
Kiepść długo nad tym medytował. Nijak nie mogło mu się
pomieścić w głowie, żeby ni stąd, ni zowąd drzwi mogły się
tak skurczyć. Jednak
im dłużej im się
przyglądał, tym bardziej zauważał, że tak
jest w istocie. Robił
nawet sztuczkę z zamknięciem oczu, odliczeniem
do dziesięciu i nakazaniem,
aby po otwarciu oczu drzwi były takie jak wcześniej. Ale i to nie
pomogło.
Musiał wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy. Drzwi się skurczyły raz
na zawsze.
Samo
istnienie węższych drzwi nie było dla niego zbyt uciążliwe.
Więcej, teraz mógł wychodzić z domu bez ich otwierania. Po
prostu mniejsza fatyga. Jedynie fakt, że oto zdarzył się w jego
życiu taki cud, ciągle powodował,
że dziwne myśli kolebały mu się w głowie. A może to właśnie –
doszedł wreszcie do wniosku – cudotwórca chciał mu ułatwić
bezbarwne dotąd życie. Wszak teraz miał już o czym opowiadać
kolegom po kielichu.
Z
racji rzetelności relacji z tego wydarzenia, wypada uzupełnić
czytelnikowi wiedzę na temat owego cudu. Otóż koledzy
Wszechbłogosława zrobili mu kawał i podczas jego nieobecności,
zamienili mu drzwi na węższe, do czego się
oczywiście nie przyznali.
Czy
historia ta nie przypomina przypadkiem figla z białą myszką, jaki
zrobili Piusowi hrabiemu Bździochowskiemu kompani z triumwiratu?
Tego nie sposób dociec. Jedno jest pewne, jedni i drudzy byli
stałymi bywalcami
restauracji „Pod
Upadłym Aniołem”.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz