sobota, 10 czerwca 2017

167. Cud

           Niejaki Kiepść, Wszechbłogosław Kiepść, z początku nieformalny, a później formalny przewodniczący przyparafialnego kółka Moherowych Muszek, który swego czasu poprowadził wszystkich kilkunastu zrzeszonych w nim członków do boju o ocalenie przed zbrukaniem Cudownego Źródełka, w cuda wierzył od zawsze, czyli od dziecka. O ile w wieku szczenięcym było to dla większości zrozumiałe – wiadomo, dziecięca fantazja i tak dalej – o tyle w dorosłości było już z tym nieco gorzej. A dokładniej, jego wiara w cuda zgromadziła wokół niego jedynie grono wyłącznie podobnych jemu wyznawców cudów w liczbie kilkunastu, które to grono z czasem przedzierzgnęło się we wspomniane wyżej przyparafialne kółko Moherowych Muszek.
           Jako poważna już instytucja kółko przyjęło swój statut, chwilowo niepisany, oraz ustaliła grafik cyklicznych spotkań, chwilowo w restauracji Pod Upadłym Aniołem. Jeśli chodzi o statut, chwilowo pozostało chwilowym, jeśli zaś chodzi o spotkania, chwilowo zamieniło się na stałe. Dzięki takiemu manewrowi, duch bojowy i siła rażenia kółka systematycznie wzrastały. Jak pamiętamy, miało to swoje znaczenie podczas obrony Cudownego Źródełka. Ale wróćmy do cudów.
           W młodości, w okresie przejściowym od fantasy do specyficznego sposobu postrzegania rzeczywistości, zanim jeszcze zdołał poznać, okiełznać i poślubić dzielnie mu towarzyszącą w dalszym życiu małżonkę i u niej zamieszkać, Wszechbłogosław Kiepść pomieszkiwał w różnych miejscach. Były to najczęściej tak zwane kawalerki – kilkunastometrowe pokoiki mieszczące w sobie sypialnię, salon, kuchnię, łazienkę, hol, garaż, strych, piwnicę i co ino. Wyposażenie ich było standardowe, czyli praktyczne żadne, dlatego też Kiepść, wychodząc w wieś, nie trudził się zamykaniem drzwi na klucz. Bo i po co. Nawet, gdyby go ktoś odwiedził podczas jego nieobecności, to przecież gościnność, nawet zdalna, wymaga, aby uszanować fatygę przybysza i do domu wpuścić. Przez ile mieszkań przeemigrował Kiepść, nawet on sam nie potrafiłby zliczyć, lecz właśnie w jednej z takich rezydencji doświadczył cudu.
           Jak co dzień, opuścił lokum, nie trudząc się jego zamknięciem. Wielce się jednak zdziwił, gdy po powrocie zastał węższe drzwi. Futryna była ta sama, lecz nie ulegało wątpliwości, że drzwi były węższe. Po ich zamknięciu, między drzwiami a framugą była szpara tak szeroka, że szczupły człowiek, w sam raz taki jak on, mógł się przez nią przecisnąć. Wszechbłogosław Kiepść długo nad tym medytował. Nijak nie mogło mu się pomieścić w głowie, żeby ni stąd, ni zowąd drzwi mogły się tak skurczyć. Jednak im dłużej im się przyglądał, tym bardziej zauważał, że tak jest w istocie. Robił nawet sztuczkę z zamknięciem oczu, odliczeniem do dziesięciu i nakazaniem, aby po otwarciu oczu drzwi były takie jak wcześniej. Ale i to nie pomogło. Musiał wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy. Drzwi się skurczyły raz na zawsze.
           Samo istnienie węższych drzwi nie było dla niego zbyt uciążliwe. Więcej, teraz mógł wychodzić z domu bez ich otwierania. Po prostu mniejsza fatyga. Jedynie fakt, że oto zdarzył się w jego życiu taki cud, ciągle powodował, że dziwne myśli kolebały mu się w głowie. A może to właśnie – doszedł wreszcie do wniosku – cudotwórca chciał mu ułatwić bezbarwne dotąd życie. Wszak teraz miał już o czym opowiadać kolegom po kielichu.
           Z racji rzetelności relacji z tego wydarzenia, wypada uzupełnić czytelnikowi wiedzę na temat owego cudu. Otóż koledzy Wszechbłogosława zrobili mu kawał i podczas jego nieobecności, zamienili mu drzwi na węższe, do czego się oczywiście nie przyznali.
           Czy historia ta nie przypomina przypadkiem figla z białą myszką, jaki zrobili Piusowi hrabiemu Bździochowskiemu kompani z triumwiratu? Tego nie sposób dociec. Jedno jest pewne, jedni i drudzy byli stałymi bywalcami restauracji Pod Upadłym Aniołem”.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz