Mierzwita
Trzódko, dotyrawszy się kolejnych trojaczków, uczęszczała z nimi
i z licznym stadkiem już podrośniętej, bo poczętej wcześniej
latorośli, na spacery po bździochowskim parku. Nie przeszkadzał
jej fakt, że w tym właśnie parku jakiś czas temu była świadkiem
śmierci nauczyciela literatury w gimnazjum, Inkausta Gęsiopióra,
który tamtego feralnego dnia z zapałem przetrząsał park w
poszukiwaniu gniazda Pegaza. Choć oczywiście jego wypadek wywarł
na Mierzwicie Trzódko niemałe wrażenie, ze spacerów w tym miejscu
nie zrezygnowała. Wszak dzieciarnia wymagała regularnego
dotleniania. W tak zwanym międzyczasie, pomiędzy spacerami i
obrabianiem maluchów w domu, Mierzwita wyprowadzała do tegoż parku
swojego pieska, a ściślej – suczkę o wdzięcznym imieniu
Rozetka.
Do
tego samego, czyli bździochowskiego parku chadzał profesor
Szymoteusz Pośrupek, ten sam, który w dość niecodzienny sposób
zażartował sobie ze swojego ucznia, podkładając pod chyboczący
się regał z książkami elegancki zegarek marki Doxa. Zegarek był
pancerny, o czym uczeń nie wiedział, i dlatego czyn profesora
wprawił go w zdumienie połączone z szokiem. Lub być może na
odwrót, to znaczy w szok połączony ze zdumieniem, co dla tej
historii nie ma większego znaczenia. Dla ścisłości dodam, że
profesor do parku nie chadzał sam, a z pieskiem. Był to piesek rasy
wielorakiej, coś zbliżonego do foksteriera, wielokrotnie
uzupełnianego przez swoich psich antenatów najróżniejszymi
domieszkami. Zwał się Wlazuj. Piesek, w odróżnieniu od zegarka,
wymagał codziennych kilkakrotnych spacerów i takowe u boku swego
pana odbywał.
Oczywistą
jest rzeczą, że Mierzwita Trzódko prędzej czy później musiała
się natknąć na profesora Pośrupkę, a suczka Rozetka na pieska
Wlazuja. A skoro jest rzeczą oczywistą, że się musiały natknąć,
to się natknęły. Pieski jak to pieski, szybko się ze sobą
zaprzyjaźniły, a ich ulubioną zabawą było najpierw staranne
obwąchiwanie się, a później gonitwa po parku ile sił w psich
nogach i powietrza w psich płucach.
Któregoś
dnia, gdy pieski obwąchiwały się w najlepsze, profesor spojrzał
na swoją pancerną Doxę i z przerażeniem stwierdził, że jest już
spóźniony. Przywołał więc swoją psią pociechę:
–
Wlazuj!
Takie
zawołanie Mierzwita zinterpretowała po swojemu i przeraziła się
okropnie, po czym zaczęła przywoływać swoją suczkę:
–
Rozetka! Rozetka!
Na
to profesor, nie wiadomo, czy serio, czy żartem, bo przecież
żartowniś był z niego nie lada, zwrócił się do Mierzwity:
–
Niech się pani nie boi, nie rozetka.
Następnie
spokojnie przypiął Wlazujowi smycz i poszedł w swoją stronę,
zostawiając Mierzwitę z rozdziawioną ze zdziwienia buzią.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz