sobota, 20 stycznia 2018

199. Na spacerku

           Mierzwita Trzódko, dotyrawszy się kolejnych trojaczków, uczęszczała z nimi i z licznym stadkiem już podrośniętej, bo poczętej wcześniej latorośli, na spacery po bździochowskim parku. Nie przeszkadzał jej fakt, że w tym właśnie parku jakiś czas temu była świadkiem śmierci nauczyciela literatury w gimnazjum, Inkausta Gęsiopióra, który tamtego feralnego dnia z zapałem przetrząsał park w poszukiwaniu gniazda Pegaza. Choć oczywiście jego wypadek wywarł na Mierzwicie Trzódko niemałe wrażenie, ze spacerów w tym miejscu nie zrezygnowała. Wszak dzieciarnia wymagała regularnego dotleniania. W tak zwanym międzyczasie, pomiędzy spacerami i obrabianiem maluchów w domu, Mierzwita wyprowadzała do tegoż parku swojego pieska, a ściślej – suczkę o wdzięcznym imieniu Rozetka.
           Do tego samego, czyli bździochowskiego parku chadzał profesor Szymoteusz Pośrupek, ten sam, który w dość niecodzienny sposób zażartował sobie ze swojego ucznia, podkładając pod chyboczący się regał z książkami elegancki zegarek marki Doxa. Zegarek był pancerny, o czym uczeń nie wiedział, i dlatego czyn profesora wprawił go w zdumienie połączone z szokiem. Lub być może na odwrót, to znaczy w szok połączony ze zdumieniem, co dla tej historii nie ma większego znaczenia. Dla ścisłości dodam, że profesor do parku nie chadzał sam, a z pieskiem. Był to piesek rasy wielorakiej, coś zbliżonego do foksteriera, wielokrotnie uzupełnianego przez swoich psich antenatów najróżniejszymi domieszkami. Zwał się Wlazuj. Piesek, w odróżnieniu od zegarka, wymagał codziennych kilkakrotnych spacerów i takowe u boku swego pana odbywał.
           Oczywistą jest rzeczą, że Mierzwita Trzódko prędzej czy później musiała się natknąć na profesora Pośrupkę, a suczka Rozetka na pieska Wlazuja. A skoro jest rzeczą oczywistą, że się musiały natknąć, to się natknęły. Pieski jak to pieski, szybko się ze sobą zaprzyjaźniły, a ich ulubioną zabawą było najpierw staranne obwąchiwanie się, a później gonitwa po parku ile sił w psich nogach i powietrza w psich płucach.
           Któregoś dnia, gdy pieski obwąchiwały się w najlepsze, profesor spojrzał na swoją pancerną Doxę i z przerażeniem stwierdził, że jest już spóźniony. Przywołał więc swoją psią pociechę:
           – Wlazuj!
           Takie zawołanie Mierzwita zinterpretowała po swojemu i przeraziła się okropnie, po czym zaczęła przywoływać swoją suczkę:
           – Rozetka! Rozetka!
           Na to profesor, nie wiadomo, czy serio, czy żartem, bo przecież żartowniś był z niego nie lada, zwrócił się do Mierzwity:
           – Niech się pani nie boi, nie rozetka.
           Następnie spokojnie przypiął Wlazujowi smycz i poszedł w swoją stronę, zostawiając Mierzwitę z rozdziawioną ze zdziwienia buzią.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz