–
Ku… – chciał zakląć komisarz, przysłuchując się zeznaniom z
trudem wydobywanym od przesłuchiwanego właśnie przez śledczego
Rympała Przypałkę obywatela. – To jakaś plaga. Z drugiej
strony – myślał – trudno ganić szczodrość płynącą z
dobrego serca, bo to świadczy o wrażliwości i naturalnej chęci
przychodzenia z pomocą bardziej potrzebującym.
Jednak
coś się w tym wszystkim nie zgadzało. „Cóś
tu nie sztymowało”, jak
lubił mawiać komisarz. Był to cytat zaczerpnięty z czyjejś
wypowiedzi, tyle że już nie pamiętał z czyjej i w jakich
okolicznościach wypowiedzianej. Komisarz Chwalimierz Ciutgrzmot był
człowiekiem logicznym i lubił logiczne myślenie. Celowo używał
określenia „lubił”
zamiast „preferował”,
aby nie wpędzać w kompleksy i tak już wystarczająco
zakompleksionego swojego podwładnego. Przez dłuższą chwilę
walczył z myślami. Chwilowo przegrywał, ale miał nadzieję, że
to się zmieni w miarę zagłębiania w rozpracowywaną właśnie
sprawę. A w niej rzeczywiście cóś nie sztymowało.
–
Powiedz mi – zagadnął Przypałkę, gdy już zostali sami – co o
tym wszystkim sądzisz? Bo dla mnie sprawa jest dosyć prosta. Albo
jest to gremialna, chciałem powiedzieć rączka w rączkę –
poprawił się – ucieczka przed fiskusem (tym razem się nie
poprawiał, wiedział, że Przypałko zna to słowo), albo spisek.
–
Eee tam, szefie, zaraz spisek. A może się właśnie gremialnie
nawrócili. Bo to w gruncie rzeczy dobre dusze są, tylko
okoliczności im nie sprzyjają.
–
Dobra, dobra. Ilu nam tam jeszcze zostało?
–
To już ostatni.
–
No, to dawaj go mnie.
Wraz
z wejściem ostatniego wezwanego na przesłuchanie obywatela po
pokoju rozszedł się nieprzyjemny zapach długo niemytego ciała i
niepranych ubrań. Ale cóż, taka praca. Komisarz wskazał krzesło
po drugiej stronie swojego biurka. Rozmowa przebiegała gładko,
choć komisarz Ciutgrzmot aż podskoczył na siedzeniu, gdy usłyszał
po raz kolejny tego dnia:
–
Jestem bezdomny.
–
Ale w pana dowodzie osobistym – zaoponował – jest podany adres
zamieszkania.
–
On już jest nieaktualny.
–
Jak to? Z tego co się orientuję jest to duża willa i jest ona
pańska własnością.
–
Była. Podarowałem ją proboszczowi z mojej parafii. Potrzebował
jej. I teraz jestem bezdomny.
–
Ale jak to? – nie mógł się nadziwić komisarz. Śledczy
Przypałko, przysłuchujący się rozmowie, tak się przechylił
przez swoje biurko, że o mało z niego nie spadł. – Dlaczego?
–
Nie mogłem postąpić inaczej.
–
?
–
Bo chcę podarować swojego nowego mercedesa biskupowi, ale tak to
nie wypadało. Teraz, kiedy już jestem bezdomny, mogę to zrobić
bez skrupułów. Tak jak inni bezdomni to robią.
–
?
–
No, przecież nie mogłem biskupowi podarować byle czego.
Długo
jeszcze po odejściu przesłuchiwanego komisarz Ciutgrzmot i śledczy
Przypałko siedzieli za swoimi biurkami, milcząc. Równie długo w
pokoju roznosił się zapach, jaki po sobie pozostawił bezdomny. Ale
nad nim zdecydowanie górowała atmosfera wielkoduszności i
dobroczynności, która po otwarciu okna rozlała się na całą Bździochową Dolinę.
cdn…