Wygibautas
Książkiewiczius wprost uwielbiał żarty i niejednokrotnie zadał
sobie wiele trudu, aby jakiś żarcik przygotować. Ale za to potem
było pysznie. Miny adresatów owych dowcipów tudzież miny
przypadkowych świadków były bezcenne. Tak to już Wygibautas miał.
Każdy czas był dobry, aby wpuścić kogoś w przysłowiowe maliny.
Nawet gdyby tych malin brakowało. A bywało i tak.
Czasy,
w których sklepowe półki świeciły pustkami, w kontekście
tworzenia sytuacji komicznych w niczym nie były gorsze od czasów
względnego dobrobytu. Toteż Książkiewiczius popisywał się
nieograniczoną pomysłowością, przy czym określenie „popisywał
się” nie oznaczało
robienia czegoś na pokaz, lecz był to efekt naturalnej cechy czy
też skłonności tego młodzieńca do robienia figli. Natchnienie
zaś czerpał po prostu z życia.
Pewnego
dnia, a było to w czasach powszechnego braku wszystkiego, Wygibautas
chciał kupić papier toaletowy, czym wzbudził niemałą ciekawość
stojących w kolejce ludzi i przywołał na ich twarze uśmiechy
politowania. Oczywistą sprawą było, że papier toaletowy był
wówczas rarytasem i przedmiotem bezskutecznego pożądania całej
Bździochowej Doliny, a jego kupno wiązało się z niebywałymi
cierpieniami, a nawet obrażeniami wyniesionymi z tłumnej walki o
dobrą pozycję w kolejce. Kiedy więc Wygibautas usłyszał, że
papieru toaletowego nie ma, bez najmniejszego skrępowania poprosił
o zeszyt szesnastokartkowy. A widząc zaciekawienie w oczach
kolejkowiczów, dodał:
–
Tylko żeby nie był w kratkę. Najlepiej w linie lub co najwyżej
gładki. Aha, i jeszcze bez marginesów.
Po
czym zostawił zdumionych potencjalnych klientów sklepu
papierniczego z rozdziawionymi buziami i opuścił sklep. Przed
zamknięciem za sobą drzwi rzucił jeszcze w sklepową przestrzeń:
–
Kratka ma w sobie coś takiego, że się nie nadaje.
Jakiś
czas później zupełnie przypadkiem dowiedział się, jak gorącą
dyskusję wywołał tą uwagą wśród kolejkowiczów. Przez długi
czas prześcigali się w domysłach, na czym miałaby polegać
wyższość linijek w zeszycie nad kratkami. Oczywiście w kontekście
szczególnego użycia zeszytu. No i jeszcze ten margines.
Innym
razem Wygibautas Książkiewiczius wziął na tapetę sklep
jubilerski i usiłował kupić w nim baterię. Na uwagę
ekspedientki, że baterie kupuje się raczej w kiosku lub w sklepie z akcesoriami elektrycznymi, Wygibautas wyjaśnił, sprawiając przy tym wrażenie
zagubionego, żeby nie powiedzieć – niedorozwiniętego, że nie potrzebuje baterii do latarki, tylko baterię do wanny. I swoim zwyczajem
opuścił sklep, zostawiając panią w osłupieniu.
Do
zrealizowania kolejnego dowcipu Wygibautas upatrzył sobie sklep
spożywczy. Przy czym wcześniej wtajemniczył paru kolegów w sedno
żartu. W sklepie w on czas półki wprawdzie były pełne, ale stały
na nim tylko butelki z octem. Jak zwykle też przed ladą utworzył
się ogonek tych, którzy mieli nadzieję, że coś w końcu „rzucą”
na sklep. Tymczasem Wygibautas wchodząc do sklepu wraz z kolegami,
miał ze sobą przygotowaną wcześniej odpowiednio spreparowaną
butelkę. Spreparowanie polegało na tym, że została opróżniona,
a w miejsce octu została wlana woda. Książkiewiczius dokonał
zakupu, po czym niezauważenie dla wszystkich podmienił butelki. Tę
niby właśnie zakupioną z gestem otworzył i wszyscy koledzy
zaczęli się raczyć jej zawartością, wprawiając w niemały szok
wszystkich kolejkowiczów wraz z obsługą sklepu. Pociągali kolejno
z butelki i delektując się każdym łykiem, wymieniali się fachowymi uwagami na temat smaku, mocy,
klarowności tudzież nuty zapachowej pociąganego z butelki płynu.
Jak zwykle pozostawili w sklepie grono co najmniej zadziwionych
ludzi, którzy ni jak nie mogli pojąć, że można tak ot sobie
napić się osiemdziesięcioprocentowego octu. Przecież, jak wyraził
się któryś, to musi ryj wykręcić. A oni nic. Tylko jeden pan, z
fioletowym nosem, skwitował tę scenkę, rzucając z aprobatą:
–
Zuch chłopaki.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz