sobota, 17 lutego 2018

203. Jeszcze jeden żarcik dzisiaj

           Wygibautas Książkiewiczius wprost uwielbiał żarty i niejednokrotnie zadał sobie wiele trudu, aby jakiś żarcik przygotować. Ale za to potem było pysznie. Miny adresatów owych dowcipów tudzież miny przypadkowych świadków były bezcenne. Tak to już Wygibautas miał. Każdy czas był dobry, aby wpuścić kogoś w przysłowiowe maliny. Nawet gdyby tych malin brakowało. A bywało i tak.
           Czasy, w których sklepowe półki świeciły pustkami, w kontekście tworzenia sytuacji komicznych w niczym nie były gorsze od czasów względnego dobrobytu. Toteż Książkiewiczius popisywał się nieograniczoną pomysłowością, przy czym określenie popisywał się nie oznaczało robienia czegoś na pokaz, lecz był to efekt naturalnej cechy czy też skłonności tego młodzieńca do robienia figli. Natchnienie zaś czerpał po prostu z życia.
           Pewnego dnia, a było to w czasach powszechnego braku wszystkiego, Wygibautas chciał kupić papier toaletowy, czym wzbudził niemałą ciekawość stojących w kolejce ludzi i przywołał na ich twarze uśmiechy politowania. Oczywistą sprawą było, że papier toaletowy był wówczas rarytasem i przedmiotem bezskutecznego pożądania całej Bździochowej Doliny, a jego kupno wiązało się z niebywałymi cierpieniami, a nawet obrażeniami wyniesionymi z tłumnej walki o dobrą pozycję w kolejce. Kiedy więc Wygibautas usłyszał, że papieru toaletowego nie ma, bez najmniejszego skrępowania poprosił o zeszyt szesnastokartkowy. A widząc zaciekawienie w oczach kolejkowiczów, dodał:
           – Tylko żeby nie był w kratkę. Najlepiej w linie lub co najwyżej gładki. Aha, i jeszcze bez marginesów.
           Po czym zostawił zdumionych potencjalnych klientów sklepu papierniczego z rozdziawionymi buziami i opuścił sklep. Przed zamknięciem za sobą drzwi rzucił jeszcze w sklepową przestrzeń:
           – Kratka ma w sobie coś takiego, że się nie nadaje.
           Jakiś czas później zupełnie przypadkiem dowiedział się, jak gorącą dyskusję wywołał tą uwagą wśród kolejkowiczów. Przez długi czas prześcigali się w domysłach, na czym miałaby polegać wyższość linijek w zeszycie nad kratkami. Oczywiście w kontekście szczególnego użycia zeszytu. No i jeszcze ten margines.
           Innym razem Wygibautas Książkiewiczius wziął na tapetę sklep jubilerski i usiłował kupić w nim baterię. Na uwagę ekspedientki, że baterie kupuje się raczej w kiosku lub w sklepie z akcesoriami elektrycznymi, Wygibautas wyjaśnił, sprawiając przy tym wrażenie zagubionego, żeby nie powiedzieć – niedorozwiniętego, że nie potrzebuje baterii do latarki, tylko baterię do wanny. I swoim zwyczajem opuścił sklep, zostawiając panią w osłupieniu.
           Do zrealizowania kolejnego dowcipu Wygibautas upatrzył sobie sklep spożywczy. Przy czym wcześniej wtajemniczył paru kolegów w sedno żartu. W sklepie w on czas półki wprawdzie były pełne, ale stały na nim tylko butelki z octem. Jak zwykle też przed ladą utworzył się ogonek tych, którzy mieli nadzieję, że coś w końcu rzucą na sklep. Tymczasem Wygibautas wchodząc do sklepu wraz z kolegami, miał ze sobą przygotowaną wcześniej odpowiednio spreparowaną butelkę. Spreparowanie polegało na tym, że została opróżniona, a w miejsce octu została wlana woda. Książkiewiczius dokonał zakupu, po czym niezauważenie dla wszystkich podmienił butelki. Tę niby właśnie zakupioną z gestem otworzył i wszyscy koledzy zaczęli się raczyć jej zawartością, wprawiając w niemały szok wszystkich kolejkowiczów wraz z obsługą sklepu. Pociągali kolejno z butelki i delektując się każdym łykiem, wymieniali się fachowymi uwagami na temat smaku, mocy, klarowności tudzież nuty zapachowej pociąganego z butelki płynu. Jak zwykle pozostawili w sklepie grono co najmniej zadziwionych ludzi, którzy ni jak nie mogli pojąć, że można tak ot sobie napić się osiemdziesięcioprocentowego octu. Przecież, jak wyraził się któryś, to musi ryj wykręcić. A oni nic. Tylko jeden pan, z fioletowym nosem, skwitował tę scenkę, rzucając z aprobatą:
           – Zuch chłopaki.

          cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz