sobota, 24 lutego 2018

204. Plaga

           – Ku… – chciał zakląć komisarz, przysłuchując się zeznaniom z trudem wydobywanym od przesłuchiwanego właśnie przez śledczego Rympała Przypałkę obywatela. – To jakaś plaga. Z drugiej strony – myślał – trudno ganić szczodrość płynącą z dobrego serca, bo to świadczy o wrażliwości i naturalnej chęci przychodzenia z pomocą bardziej potrzebującym.

           Jednak coś się w tym wszystkim nie zgadzało. Cóś tu nie sztymowało, jak lubił mawiać komisarz. Był to cytat zaczerpnięty z czyjejś wypowiedzi, tyle że już nie pamiętał z czyjej i w jakich okolicznościach wypowiedzianej. Komisarz Chwalimierz Ciutgrzmot był człowiekiem logicznym i lubił logiczne myślenie. Celowo używał określenia lubił zamiast preferował, aby nie wpędzać w kompleksy i tak już wystarczająco zakompleksionego swojego podwładnego. Przez dłuższą chwilę walczył z myślami. Chwilowo przegrywał, ale miał nadzieję, że to się zmieni w miarę zagłębiania w rozpracowywaną właśnie sprawę. A w niej rzeczywiście cóś nie sztymowało.

           – Powiedz mi – zagadnął Przypałkę, gdy już zostali sami – co o tym wszystkim sądzisz? Bo dla mnie sprawa jest dosyć prosta. Albo jest to gremialna, chciałem powiedzieć rączka w rączkę – poprawił się – ucieczka przed fiskusem (tym razem się nie poprawiał, wiedział, że Przypałko zna to słowo), albo spisek.

           – Eee tam, szefie, zaraz spisek. A może się właśnie gremialnie nawrócili. Bo to w gruncie rzeczy dobre dusze są, tylko okoliczności im nie sprzyjają.

           – Dobra, dobra. Ilu nam tam jeszcze zostało?

           – To już ostatni.

           – No, to dawaj go mnie.

           Wraz z wejściem ostatniego wezwanego na przesłuchanie obywatela po pokoju rozszedł się nieprzyjemny zapach długo niemytego ciała i niepranych ubrań. Ale cóż, taka praca. Komisarz wskazał krzesło po drugiej stronie swojego biurka. Rozmowa przebiegała gładko, choć komisarz Ciutgrzmot aż podskoczył na siedzeniu, gdy usłyszał po raz kolejny tego dnia:

           – Jestem bezdomny.

           – Ale w pana dowodzie osobistym – zaoponował – jest podany adres zamieszkania.

           – On już jest nieaktualny.

           – Jak to? Z tego co się orientuję jest to duża willa i jest ona pańska własnością.

           – Była. Podarowałem ją proboszczowi z mojej parafii. Potrzebował jej. I teraz jestem bezdomny.

           – Ale jak to? – nie mógł się nadziwić komisarz. Śledczy Przypałko, przysłuchujący się rozmowie, tak się przechylił przez swoje biurko, że o mało z niego nie spadł. – Dlaczego?

           – Nie mogłem postąpić inaczej.

           – ?

           – Bo chcę podarować swojego nowego mercedesa biskupowi, ale tak to nie wypadało. Teraz, kiedy już jestem bezdomny, mogę to zrobić bez skrupułów. Tak jak inni bezdomni to robią.

           – ?

           – No, przecież nie mogłem biskupowi podarować byle czego.

           Długo jeszcze po odejściu przesłuchiwanego komisarz Ciutgrzmot i śledczy Przypałko siedzieli za swoimi biurkami, milcząc. Równie długo w pokoju roznosił się zapach, jaki po sobie pozostawił bezdomny. Ale nad nim zdecydowanie górowała atmosfera wielkoduszności i dobroczynności, która po otwarciu okna rozlała się na całą Bździochową Dolinę.



           cdn…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz