O
tym, że Natka Pietruszanka miała się ku Gniewomiszczowi Plewce, ze
wzajemnością zresztą, wiedziały całe Bździochy od dawien dawna.
Młodzi tymczasem, cały czas mając się ku sobie, dorośli, a nawet
lekko się postarzeli. I jeszcze trochę czasu od tamtej pory musiało
upłynąć, zanim stanęli przed ołtarzem. Ta zwłoka miała swoją
przyczynę w niepewności Natki, a ściślej w jej pewności co do
imienia jej umiłowanego. Konkretnie zaś chodziło o to, że Natka miała
wątpliwość, czy aby imię Gniewomiszcza nie jest przypadkiem
adekwatne do charakteru. Choć sama nie miała pojęcia, co znaczy
słowo „adekwatne”,
toć jednak czuła przez skórę, że w przyszłości mogą być z
Gniewusiem problemy. Bo jakby na sprawę nie spojrzeć, Gniewuś był
wybuchowy jak Etna, o której kiedyś gdzieś wyczytała. Wprawdzie
nie wiedziała, co to ta Etna, ale że wybucha, to było pewne, bo
tak napisali. A skoro tak napisali, to musiało być to prawdą.
A
Gniewuś w rzeczy samej był wybuchowy. Denerwował się z byle
powodu, a jak się już zdenerwował, to tak się w tych nerwach
nakręcał, że dla postronnego obserwatora mógł rzeczywiście
wyglądać jak Etna. Powód zawsze się znalazł, z tym nie było
najmniejszych problemów. Jednego razu nakrzyczał na Natkę, że
mucha jest w zupie. Innym razem nakrzyczał, że muchy nie było, bo
gdyby była, to miałby powód do nakrzyczenia. Taki właśnie był
Gniewomiszcz i takie właśnie dylematy zaprzątały umysł, a
zwłaszcza serce Natki. Ale że Natka była z natury pogodna, jakoś
to małżeństwo trawiła. Małżeństwo – jak to się mówi –
zostało skonsumowane, to i trawić było co. Więc Natka trawiła.
Czyniła to z humorem godnym na przykład Trycjana Paszkwilki,
humorysty New Bździoch Timesa, który już swoją sławę w
Bździochowej Dolinie odnalazł. Skoro zdecydowała się na
poślubienie Gniewomiszcza – dumała – będę ten swój krzyż
dźwigała z godnością. I z uśmiechem na ustach. Choć wszystko
przecież ma swoje granice.
Minęło
kilka lat, gdy policjanci z drogówki, wyskoczywszy zza krzaków
niewielkiego zagajnika, w którym czatowali na swe ofiary, zatrzymali
forda kombi. Na polecenie „władzy”
Natka otworzyła bagażnik, a tam policjanci ujrzeli tobołek
długości mniej więcej wzrostu dorosłego człowieka okutany w czarną folię i łopatę. Na
pytanie o zawartość pakunku, Natka z wrodzonym jej wdziękiem
potwierdzonym radosnym uśmiechem odpowiedziała beztrosko:
– A
zabiłam dziada, bo mi już w życiu za dużo krwi napsuł, a teraz
jadę do lasu go zakopać. Zakopać i już. I będzie spokój.
Policjanci,
jak mało kto znający się na żartach, roześmiali się i kazali
jej jechać dalej. Kiedy po około dwóch godzinach zatrzymali ją
ponownie wracającą z lasu, pakunku w samochodzie już nie było, a
na łopacie były resztki świeżej ziemi.
– No,
już po wszystkim. Zakopałam go w lesie – wyszczebiotała Natka.
Policjanci
ponownie uznali to za dobry żart i kazali jej jechać. Kiedy jednak
po paru dniach Gniewomiszcza nigdzie nie było widać, a tym bardziej
słychać, zaniepokoili się i poczęli drążyć temat. Ostatecznie
okazało się, że Natka jechała zakopcować marchew, którą
owinęła w folię, żeby nie pobrudzić auta. Gniewomiszcz zaś
zaniemógł na przeziębienie i z powodu okropnego bólu gardła mógł
tylko mówić szeptem.
cdn…