sobota, 28 kwietnia 2018

213. Zakopać i już

           O tym, że Natka Pietruszanka miała się ku Gniewomiszczowi Plewce, ze wzajemnością zresztą, wiedziały całe Bździochy od dawien dawna. Młodzi tymczasem, cały czas mając się ku sobie, dorośli, a nawet lekko się postarzeli. I jeszcze trochę czasu od tamtej pory musiało upłynąć, zanim stanęli przed ołtarzem. Ta zwłoka miała swoją przyczynę w niepewności Natki, a ściślej w jej pewności co do imienia jej umiłowanego. Konkretnie zaś chodziło o to, że Natka miała wątpliwość, czy aby imię Gniewomiszcza nie jest przypadkiem adekwatne do charakteru. Choć sama nie miała pojęcia, co znaczy słowo adekwatne, toć jednak czuła przez skórę, że w przyszłości mogą być z Gniewusiem problemy. Bo jakby na sprawę nie spojrzeć, Gniewuś był wybuchowy jak Etna, o której kiedyś gdzieś wyczytała. Wprawdzie nie wiedziała, co to ta Etna, ale że wybucha, to było pewne, bo tak napisali. A skoro tak napisali, to musiało być to prawdą.

           A Gniewuś w rzeczy samej był wybuchowy. Denerwował się z byle powodu, a jak się już zdenerwował, to tak się w tych nerwach nakręcał, że dla postronnego obserwatora mógł rzeczywiście wyglądać jak Etna. Powód zawsze się znalazł, z tym nie było najmniejszych problemów. Jednego razu nakrzyczał na Natkę, że mucha jest w zupie. Innym razem nakrzyczał, że muchy nie było, bo gdyby była, to miałby powód do nakrzyczenia. Taki właśnie był Gniewomiszcz i takie właśnie dylematy zaprzątały umysł, a zwłaszcza serce Natki. Ale że Natka była z natury pogodna, jakoś to małżeństwo trawiła. Małżeństwo – jak to się mówi – zostało skonsumowane, to i trawić było co. Więc Natka trawiła. Czyniła to z humorem godnym na przykład Trycjana Paszkwilki, humorysty New Bździoch Timesa, który już swoją sławę w Bździochowej Dolinie odnalazł. Skoro zdecydowała się na poślubienie Gniewomiszcza – dumała – będę ten swój krzyż dźwigała z godnością. I z uśmiechem na ustach. Choć wszystko przecież ma swoje granice.

           Minęło kilka lat, gdy policjanci z drogówki, wyskoczywszy zza krzaków niewielkiego zagajnika, w którym czatowali na swe ofiary, zatrzymali forda kombi. Na polecenie władzy Natka otworzyła bagażnik, a tam policjanci ujrzeli tobołek długości mniej więcej wzrostu dorosłego człowieka okutany w czarną folię i łopatę. Na pytanie o zawartość pakunku, Natka z wrodzonym jej wdziękiem potwierdzonym radosnym uśmiechem odpowiedziała beztrosko:

          – A zabiłam dziada, bo mi już w życiu za dużo krwi napsuł, a teraz jadę do lasu go zakopać. Zakopać i już. I będzie spokój.

           Policjanci, jak mało kto znający się na żartach, roześmiali się i kazali jej jechać dalej. Kiedy po około dwóch godzinach zatrzymali ją ponownie wracającą z lasu, pakunku w samochodzie już nie było, a na łopacie były resztki świeżej ziemi.

          – No, już po wszystkim. Zakopałam go w lesie – wyszczebiotała Natka.

           Policjanci ponownie uznali to za dobry żart i kazali jej jechać. Kiedy jednak po paru dniach Gniewomiszcza nigdzie nie było widać, a tym bardziej słychać, zaniepokoili się i poczęli drążyć temat. Ostatecznie okazało się, że Natka jechała zakopcować marchew, którą owinęła w folię, żeby nie pobrudzić auta. Gniewomiszcz zaś zaniemógł na przeziębienie i z powodu okropnego bólu gardła mógł tylko mówić szeptem.



           cdn…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz