sobota, 14 kwietnia 2018

211. Chińska akukupunktura

           Zgodnie z rodzinną tradycją, wszystkie pokolenia rodu Bździochowskich z lubością oddawały się rozrywkom. Prym wśród owych rozrywek wiodły oczywiście bale i biesiady, na które spraszano rodzinę i gości nawet zza granicy. Hrabiostwo balowali do upadłego (przy czym panowie głównie za sprawą niezliczonej ilości antałków wina wytaczanych z piwniczek, których osuszano wówczas właśnie tę niezliczoną ilość).

           Bardziej męską, a ściślej wyłącznie męską rozrywką były polowania, pełne bohaterskich wyczynów, a niekiedy i zabawnych przygód, jak choćby ta z lwem, która przydarzyła się Mundścisławowi w Szwajcarii. Podczas gdy panowie uganiali się po lasach za dzikim zwierzem, panie przesiadywały na salonach, wymieniając się ciekawostkami z życia wziętymi, popularnie zwanych ploteczkami.

           Najbardziej jednak ekscytujące były podróże, z pasją odbywane przez wszystkie pokolenia rodu. One później też stanowiły temat salonowych ploteczek. Historii, jaka się przydarzyła hrabinie Eulalii, żonie Celebranta hrabiego Bździochowskiego podczas podróży do Chin, do ploteczek zaliczyć niepodobna, gdyż było to z całą pewnością zdarzenie najprawdziwsze z prawdziwych. Zwłaszcza że skutek był widoczny nie tylko dzięki użyciu lorgnon tudzież monokla, a najzwyczajniej okiem nieuzbrojonym, czyli nagim. Znaczy – gołym.

           Hrabina Eulalia miała pewną przypadłość, niekoniecznie wstydliwą czy bolesną, niemniej uprzykrzającą życie z powodu trudności przy zakładaniu toalet z falbanami przy rękawach. Eulalia otóż miała chrząstkową narośl przy przegubie nadgarstka i narośl ta z czasem na tyle się powiększyła, że zaczęła sprawiać trudność podczas naciągania rękawa ze wspomnianą falbaną. Ponieważ hrabiostwo wiele słyszeli na temat chińskiej medycyny, w trakcie pobytu w Kataju nadarzyła się okazja, aby popróbować jej skuteczności, zwłaszcza że żaden lekarz w Polsce nie chciał się podjąć usunięcia chrząstki, a nacieranie maściami nie pomagało.

           Przeto hrabiostwo udali się do chińskiego medyka, którym okazał się siwobrody starzec o wyglądzie, jaki znali z chińskich rycin. Celebrant musiał zostać w pomieszczeniu, które w kraju zwano by sienią, a tam było częścią domu oddzieloną parawanem z drewna mahoniowego, bogato rzeźbionym w ziejące ogniem smoki. Hrabinę zaś medyk posadził na chodniczku po drugiej stronie parawanu i dokładnie obejrzał jej rękę z chrząstką. Później zaś zaczął celebrowanie, które – jak oceniła hrabina – było przygotowaniem do zabiegu. Z różnych pojemniczków wydobywał szczypty jakichś ziół, wsypywał je do porcelanowej wzorzystej czarki, następnie zalał wrzątkiem, a uzyskany napar przelał do innej, nie mniej zdobionej czarki i podał Eulalii do wypicia. Później nakazał jej skupić wzrok na pewnym punkcie na suficie i intensywnie się weń wpatrywać. Pozostaje zagadką, jak udało mu się te zalecenia przekazać hrabinie, bo mówił, a właściwie mamrotał coś tylko w swoim języku, a hrabina ni w ząb nie rozumiała chińskiego. Niemniej, być może dzięki naparowi, wykonała to, co nakazał lekarz. I kiedy siedziała tak skupiona i wpatrywała się we wskazany punkt na suficie, doszły ją słowa medyka, brzmiące podobnie do polskiego a kuku”, po czym poczuła, jakby piorun strzelił w jej rękę. Przeszedł przez nią potworny ból, po którym zemdlała. Po ocuceniu stwierdziła, że chrząstka zniknęła. Na ręce nie było śladu po cięciu, a więc chrząstka nie została usunięta chirurgicznie w czasie jej braku przytomności. Rozejrzała się coraz bardziej przytomnym wzrokiem i ujrzała na niskim stoliczku (oczywiście cudownie rzeźbionym) drewniany młotek (równie cudownie rzeźbiony). Było to jedyne narzędzie lekarskie w tym pomieszczeniu, a więc tylko w ten sposób musiała zostać usunięta jej dolegliwość.

           W salonowych opowiadaniach oczywiście dramaturgia tego zdarzenia została mocno podkręcona, małżonek zaś, Celebrant hrabia Bździochowski, zabieg dalekowschodniego medyka skwitował krótko: chińska akukupunktura.



           cdn…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz