Niepytek
Boleść, powszechnie znany jako Kijaj, syn najznamienitszego bodaj
bździochowskiego chirurga, doktora Kostka Boleścia, wyszalawszy się
za młodu, nieco się ustatkował. Ale tylko nieco. Poza pamiętnym
wjazdem na koniu w czasie dancingu w restauracji Pod Natchnionym
Kalongiem miał jeszcze wiele – nazwijmy to – nietypowych
zachowań. Być może właśnie z tego powodu nie poszedł w ślady
ojca i nie został chirurgiem. I być może, a nawet na pewno odbyło
się to z korzyścią dla bździochowskiej chirurgii.
Kijaj
podjął pracę w jednym z bździochowskich urzędów, z początku na
stanowisku referenta. I jak to u niego, swoją pracę wykonywał w
nieco nietypowy sposób. Lubił mianowicie sadzać sobie petentki na
kolanach. No i trafiła kosa na kamień. Bo o ile część kobiet
oburzała się na taką propozycję obsługi, zdarzały się i takie,
które nie miały nic przeciwko temu. Ba, były i takie, które wręcz
ochoczo korzystały z tak uprzejmej obsługi urzędniczej.
Wśród
tych ochoczych znalazła się niejaka panna Jola. Jola Filutko. Panna
Jola Filutko z takim entuzjazmem dała się urzędniczo obsłużyć,
że sprawa znalazła swój finał przed ołtarzem. Nie żeby tam
zaraz jakaś przedmałżeńska wpadka albo chwilowe przyćmienie
umysłu. Nie. Panna Jola całkowicie świadomie uwiodła Kijaja, bo
odkryła w nim pokrewną duszę. Kijaj zaś chwilowo tego
pokrewieństwa dusz nie wyczuł. A kiedy już wyczuł, to też nie
miał nic przeciwko takiej kompozycji dusz i ze zwykłym u siebie
temperamentem włączył się w konsumpcję małżeństwa. Oboje
płatali sobie figle nieziemskie.
Na
konto Joli trzeba zapisać pewną sytuację z czasu, kiedy jeszcze
była panienką, o wesołym usposobieniu i skorą do żartów. O tym
miał się przekonać Bronsiu Wyżłop, bawiący swego czasu z
małżonką nad morzem, na zakładowych wczasach w Cwajtym Gablu,
czyli w ośrodku wczasowym
Fabryki Sztućców Dwukrotnego Użytku, w którym był zatrudniony
jako dobieracz barwników w dziale projektowo-konstrukcyjnym. Jak
pamiętamy, Bronsiu wybrał się tam wprawdzie w jednym garniturze,
ale za to z walizką zapełnioną butelkami wódki. Kiedy
pewnego popołudnia szedł plażą, oczywiście w garniturze, z
małżonką pod rękę…
Tu
mała dygresja. Bronsiu wyszedł na spacer z myślą o przewietrzeniu
głowy przed przyswojeniem kolejnej dawki wódeczki z przywiezionego
ze sobą zbioru różnych gatunków owej wódeczki, małżonka zaś
towarzyszyła mu w przechadzce po plaży z czystej potrzeby
utrzymywania męża w pozycji pionowej. Wróćmy
więc na tę plażę.
W
pewnej chwili Bronsiu – nie wiadomo, czy z chęci zaplanowanej
nagle kąpieli, czy też może z jakiegoś innego powodu, którego
już nie poznamy – rzucił w morze pytanie. Pytanie było
konkretne, a rzucone zostało do dziewczyny siedzącej w wodzie,
niedaleko brzegu. Woda sięgała jej do brody, nieco wyżej uśmiech
rozświetlał jej twarz. Bronsiu nie wiedział, że była to Jola –
dziewczę wesołe, figlarne, zawsze skore do żartów. Jego
pytanie wyzwoliło
króciutki dialog:
–
Przepraszam, czy ciepła woda? – to Bronsiu.
A
na to dziewczę:
–
Jestem Jola, nie termometr.
Nic
zatem dziwnego, że wraz z poślubionym Kijajem stroili sobie żarty
nawzajem. Przy czym trzeba przyznać zdecydowana przewaga pod
względem ilości żartów była po stronie Kijaja. Kiedy już szala
z dowcipami przechyliła się bardzo mocno na stronę
męża, Jola postanowiła działać bardziej
zdecydowanie.
Pewnego
więc wieczoru zadzwonił
telefon. Kijaj podniósł słuchawkę.
–
Czy mogę z Jolą? – padło w słuchawce pytanie zadane niewątpliwie
męskim głosem.
–
Ale żony nie ma w domu – odpowiedział Kijaj z ulgą, bo gdzieś
koło serca poczuł ukłucie zazdrości.
Na
to głos:
–
Wiem, Jest u mnie. Ja się pytam, czy mogę.
Nie
wiadomo, jak by się potoczyły dalsze losy małżeństwa młodych
Boleściów, gdyby Joli nie udało się przekonać męża, że był
to tylko żart.
Od
tej pory oboje stali się bardziej powściągliwi w czynionych sobie
dowcipach, ale że natury mieli niezmiernie i niezmiennie figlarne,
odbiło się to na innych mieszkańcach Bździochowej Doliny. Ale to
już historia z całkiem innej beczki.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz