sobota, 5 maja 2018

214. Emploi Ignora Cozasia

           O ile Kudymierz Cozaś robił w prawie, o tyle o jego bracie, Ignorze, można by powiedzieć, że robił w lewie. Za tym określeniem kryła się lewitacja czy tym podobne poczynania z pogranicza magii i prestidigitatorstwa, ekwilibrystyki i żonglerki, woltyżerki i tresury, akrobatyki i klaunowania. Krótko mówiąc, Ignor Cozaś był cyrkowcem. Na jego występy w cyrku waliły tłumy. A cyrk o nazwie De Gustibus Kulsonissimus ze stałą siedzibą w Bździochach, w niedużej odległości od rodzinnego domu Cozasiów każdego popołudnia i wieczora po prostu pękał w szwach. Bo Ignor Cozaś z estrady, a ściślej – z cyrkowej areny znany jako Mister Mag Halaster dawał z siebie wszystko. A nawet więcej. Bo tak rozumiał swoje emploi.
           Ale początki, jak to zwykle bywa, nie były łatwe. Tradycją Cozasiów, prócz konsekwentnego unikania medyków, było robienie w prawie, tak jak to czynił Kudymierz. I byłby Ignor poszedł w jego ślady, gdyby nie przypadek, a raczej wypadek brata podczas wyrywania zęba bez pomocy stomatologa, czyli zgodnie z utartym w rodzie Cozasiów zwyczajem używania do leczenia wszelkich przypadłości medycyny tradycyjnej. Sytuacja, w której Kudymierz wyrywanie zęba z pomocą catgutu umocowanego do belki stropowej omal nie przypłacił utratą życia, skłoniła Ignora do – najpierw – zastanowienia się, później – wyciągnięcia wniosków, a następnie do podjęcia decyzji. Nie może być tak – kombinował Ignor – aby brak sprawności fizycznej przeszkadzał w leczeniu.
           Dlatego też postanowił rozwijać swoją tężyznę fizyczną, a jednocześnie gibkość, bo – jak stwierdził – gdyby Kudymierz miał więcej sprytu, to zdążyłby uskoczyć przed spadającą belką. Mnie – konstatował dalej – takie rzeczy nie mogą i nie będą się zdarzać. I tak właśnie zaczęła się Ignorowa przygoda z samorozwojem fizycznym, która w konsekwencji zawiodła go w krąg kolorowych świateł fleszy na arenie cyrkowej.
           Ale i tu nie poszło Ignorowi tak łatwo, bo chętnych do cyrkowego etatu było wielu. Wprawdzie Ignor opracował sobie perfekcyjny numer, który zamierzał zademonstrować dyrektorowi podczas rozmowy kwalifikacyjnej, ale gdy występujący przed nim doskonały naśladowca ptaków nie uzyskał dyrektorskiej akceptacji, zwątpił w swój ewentualny sukces. Zza kurtyny oddzielającej arenę od kulisów miał Ignor możliwość obejrzeć występ swego poprzednika. Właściwie to nawet do występu nie doszło, bo sprawa skończyła się już na etapie rozmowy. Naśladowca ptaków starał się przekonać dyrektora o swej umiejętności idealnego odtwarzania zachowania ptaków, lecz to dyrektora ne przekonało. Powiedział, że takich imitatorów zgłasza się do niego na pęczki, a wszyscy właśnie, jak twierdzą, idealnie naśladują głosy ptaków.
           – Nie, nie. Nie zaangażuję pana – upierał się dyrektor.
           – Na pewno się pan nie zdecyduje? – zapytał jeszcze imitator z resztką nadziei w głosie. – Ja naprawdę doskonale naśladuję ptaki.
           – Nie. Na pewno nie.
           – Trudno – odparł imitator. – W takim razie do widzenia.
           Po czym wszedł na okno i odfrunął.
           Z ciężkim sercem rozpoczął Ignor swoją kwestię. Jeśli taki gigant ornitologiczny – myślał zbity z tropu – nie znalazł uznania w oczach dyrektora, to czy ja mam jakąkolwiek szansę z o wiele mniej spektakularnym pokazem? Ale skoro już przyszedł, to przynajmniej powinien spróbować. Zaczęło się od zwyczajowego pytania:
           – Co pan chciałby nam zademonstrować?
           – Ja, panie dyrektorze, skaczę z krzesła do butelki – zaczął nieśmiało Ignor.
           – To niemożliwe – żachnął się dyrektor. – W tym musi być jakiś numer, jakiś wyc – dodał z niedowierzaniem.
           – Eee tam, panie dyrektorze, nic wielkiego, Ja po prostu skaczę przez lejek.
           – A nie mówiłem?! – dyrektora aż podrzuciło na krześle.
           Ale Ignor angaż dostał, czego dyrektor przez całe lata ani przez chwilę nie żałował.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz