O
ile Kudymierz Cozaś robił w prawie, o tyle o jego bracie, Ignorze,
można by powiedzieć, że robił w „lewie”.
Za tym określeniem kryła się lewitacja czy tym podobne poczynania
z pogranicza magii i prestidigitatorstwa, ekwilibrystyki i żonglerki,
woltyżerki i tresury, akrobatyki i klaunowania. Krótko mówiąc,
Ignor Cozaś był cyrkowcem. Na jego występy w cyrku waliły tłumy.
A cyrk o nazwie De Gustibus Kulsonissimus
ze stałą siedzibą w
Bździochach, w niedużej
odległości od rodzinnego domu Cozasiów każdego popołudnia
i wieczora po prostu pękał w szwach. Bo Ignor Cozaś z estrady, a
ściślej – z cyrkowej areny znany jako Mister Mag Halaster dawał
z siebie wszystko. A nawet więcej. Bo tak rozumiał swoje emploi.
Ale
początki, jak to zwykle bywa, nie były łatwe. Tradycją Cozasiów,
prócz konsekwentnego unikania medyków, było robienie w prawie, tak
jak to czynił Kudymierz. I byłby Ignor poszedł w jego
ślady, gdyby nie przypadek, a raczej wypadek brata podczas wyrywania
zęba bez pomocy stomatologa, czyli zgodnie z utartym w rodzie
Cozasiów zwyczajem używania do leczenia
wszelkich przypadłości medycyny tradycyjnej. Sytuacja, w której Kudymierz wyrywanie
zęba z pomocą catgutu umocowanego do belki stropowej omal nie
przypłacił utratą życia, skłoniła Ignora do – najpierw –
zastanowienia się, później – wyciągnięcia wniosków, a
następnie do podjęcia decyzji. Nie może być tak – kombinował
Ignor – aby brak sprawności fizycznej przeszkadzał w leczeniu.
Dlatego
też postanowił rozwijać swoją tężyznę fizyczną, a
jednocześnie gibkość, bo – jak stwierdził – gdyby Kudymierz
miał więcej sprytu, to zdążyłby uskoczyć przed spadającą
belką. Mnie – konstatował dalej – takie rzeczy nie mogą i nie
będą się zdarzać. I tak właśnie zaczęła się Ignorowa
przygoda z samorozwojem fizycznym, która w konsekwencji zawiodła go
w krąg kolorowych świateł fleszy na arenie cyrkowej.
Ale
i tu nie poszło Ignorowi tak łatwo, bo chętnych do cyrkowego etatu
było wielu. Wprawdzie Ignor opracował sobie perfekcyjny numer,
który zamierzał zademonstrować dyrektorowi podczas rozmowy
kwalifikacyjnej, ale gdy występujący przed nim doskonały
naśladowca ptaków nie uzyskał dyrektorskiej akceptacji, zwątpił
w swój ewentualny sukces. Zza kurtyny oddzielającej arenę od
kulisów miał Ignor możliwość obejrzeć występ swego
poprzednika. Właściwie to nawet do występu nie doszło, bo sprawa
skończyła się już na etapie rozmowy. Naśladowca ptaków starał
się przekonać dyrektora o swej umiejętności idealnego odtwarzania
zachowania ptaków, lecz to dyrektora ne przekonało. Powiedział, że
takich imitatorów zgłasza się do niego na pęczki, a wszyscy
właśnie, jak twierdzą, idealnie naśladują głosy ptaków.
–
Nie, nie. Nie zaangażuję pana – upierał się dyrektor.
–
Na pewno się pan nie zdecyduje? – zapytał jeszcze imitator z
resztką nadziei w głosie. – Ja naprawdę doskonale naśladuję ptaki.
–
Nie. Na pewno nie.
–
Trudno – odparł imitator. – W takim razie do widzenia.
Po
czym wszedł na okno i odfrunął.
Z
ciężkim sercem rozpoczął Ignor swoją kwestię. Jeśli taki
gigant ornitologiczny – myślał zbity z tropu – nie znalazł
uznania w oczach dyrektora, to czy ja mam jakąkolwiek szansę z o
wiele mniej spektakularnym pokazem? Ale skoro już przyszedł, to
przynajmniej powinien spróbować. Zaczęło się od zwyczajowego
pytania:
–
Co pan chciałby nam zademonstrować?
–
Ja, panie dyrektorze, skaczę z krzesła do butelki – zaczął
nieśmiało Ignor.
–
To niemożliwe – żachnął się dyrektor. – W tym musi być
jakiś numer, jakiś wyc – dodał z niedowierzaniem.
–
Eee tam, panie dyrektorze, nic wielkiego, Ja po prostu skaczę przez
lejek.
–
A nie mówiłem?! – dyrektora aż podrzuciło na krześle.
Ale
Ignor angaż dostał, czego dyrektor przez całe lata ani przez
chwilę nie żałował.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz