Po
wielu perypetiach i zawodach miłosnych, co Wteddowi
Niepospieszajowi, notorycznemu spóźnialskiemu, przychodziło
zupełnie naturalnie, znalazła się jednak istota mająca odwagę
udźwignięcia i dźwigania do końca życia Wteddowej opieszałości.
Wteddy był już wtedy dobrze po czterdziestce, dziewczę – o wiele
młodsze; stąd pewnie wynikała ta naiwność, że da radę dźwigać.
Zaś wiek Wtedda, w którym postanowił jednak dzielić turboflegmę,
jak określali to przyjaciele, z drugą połową, był jeszcze jednym
dowodem na jego powolność w działaniu. W myśleniu –
niekoniecznie, bo gdyby przyjąć taką tezę, prawdopodobnie decyzję
o ożenku podjąłby na łożu śmierci, a być może nawet dopiero
spoczywając na katafalku. A więc miało się stać.
Przygotowania
– co tu kryć – dzięki młodzieńczej energii przyszłej
małżonki szły pełną parą, za którą Wteddy nieledwie nadążał.
Jednak nadążał, co całkiem nieźle wróżyło na przyszłość.
No, ale przecież nie na darmo Wteddy Niepospieszaj był notorycznym
flegmatykiem. Coś w tej dobrze, dzięki przyszłej pannie młodej,
prosperującej machinie przygotowawczej musiało zgrzytnąć. Wteddy
nie byłby Wteddym, gdyby o czymś nie zapomniał. Zgodnie więc z
tradycją, obyczajem czy też jego naturą – coś uleciało jego
pamięci. Gdy sobie z pomocą roztropności narzeczonej przypomniał,
zrobił się gwałt. Na niespełna miesiąc przed ślubem okazało
się, że Wteddy nie obstalował ślubnego garnituru, choć materiał
jakimś cudem udało mu się kupić na czas. I się zaczęło.
Wteddy
obleciał całe Bździochy oraz bliższą i dalszą okolicę w
poszukiwaniu krawca, który by mu w tak krótkim czasie uszył
garnitur. Jednak wszędzie słyszał taki sam argument odmowny:
–
Panie, ja mam do uszycia kilka kreacji sylwestrowych. Nie ma mowy,
nie przyjmę zamówienia.
Zrezygnowany
Wteddy wlókł się do domu, kombinując, jak będzie przyjęte przez
przyjaciół, a zwłaszcza małżonkę pójście do ślubu w dresie,
gdy wzrok jego padł na niepozorny szyld: Maks Opieszałko –
Zakład Krawiecki. Po całobździochowej gonitwie,
osiągnąwszy stan skrajnej desperacji, postanowił tam wejść, choć
spodziewał się takiej samej odmowy jak wszędzie. Przyjął go
osobiście z najwyższą atencją właściciel zakładu i ku
niebotycznemu zdziwieniu Wtedda zadeklarował się uszyć garnitur na
czas. Fakt, że w powietrzu unosiła się dość intensywna woń
alkoholu, w pierwszej chwili uszedł uwagi Wtedda. Z ulgą złożył
zamówienie.
Niezwłoczne
też Maks Opieszałko przystąpił do zdejmowania miary. Oplatał
Wtedda metrem krawieckim w tę i we w tę, wykonując co najmniej
kilkadziesiąt pomiarów i to takich, o których można by
przypuszczać, że są całkowicie nieprzydatne. Pan Maks zapytał
się nawet, którą nogawkę w kroku zrobić nieco szerszą.
Dotychczas Wteddy uważał, że to pytanie funkcjonuje wyłącznie w
znanym dowcipie, a tu proszę, krawiec naprawdę o to pytał. Pierwsza
przymiarka została wyznaczona po tygodniu.
W
umówiony dzień Wteddiemu zostało nałożone coś, co przypominało
bardziej pokutny wór niż marynarkę. Było to coś z szarego,
sztywnego płótna i nie miało rękawów. Pan Maks, od którego
ponownie tchnęło alkoholem, w największym skupieniu rysował po
tym czymś krawieckim mydełkiem, naciągał, przypinał szpilkami i
gładził, po czym oddalał się na parę kroków i krytycznym
wzrokiem oceniał wynik swoich poprawek.
Po
kolejnym tygodniu było podobnie, tyle że doszły już rękawy.
Nadal był to wór przypominający pokutny, tyle że z rękawami. Pan
Maks z najwyższym namaszczeniem wykonał podobne poprawki jak
poprzednio, po czym wyznaczył następną przymiarkę po kolejnym
tygodniu. Tymczasem do ślubu zostały już niespełna dwa tygodnie.
Podczas
kolejnej wizyty w zakładzie krawieckim, pan Maks w alkoholowej aurze
dokonał kolejnych poprawek przyszłej marynarki. O spodniach nawet
nie wspomniał. Termin odbioru całości wyznaczył zaskoczonemu
klientowi na dwa dni przed ślubem.
W
wyznaczonym dniu Wteddy Niepospieszaj podążał do przybytku Maksa
Opieszałki z duszą na ramieniu. Dopiero wtedy uświadomił sobie
to, czego nie uświadamiał sobie dotąd. Przez całą drogę nękało
go pytanie, czy woń alkoholu plus nazwisko krawca to nie jakiś
omen. Próg zakładu przekraczał z niepodważalnym przekonaniem, że
krawiec bezradnie rozłoży ręce i z rozbrajającą szczerością
powie:
–
Przepraszam szanownego pana, ale nie zdążyłem.
Naciskając
klamkę zakładu, Wteddy miał już na końcu języka reprymendę,
jaką zaserwuje nierzetelnemu rzemieślnikowi. Na dodatek staremu
pijaczynie. Tymczasem krawiec wręczył mu gotowy garnitur. Wteddy
przejrzał się w wielkim lustrze. Garnitur leżał jak ulał.
Wszystko było dopasowane jak należy. W duchu przeprosił pana Maksa
za wszystkie psy, które na nim wieszał po drodze.
Ślub
się udał wybornie. Niewielkie spóźnienie Wtedda było niemalże
niezauważalne. Odzianego w wytworny, doskonale uszyty garnitur i
popijającego szampana Wteddiego naszła refleksja, czy i on mając
takie nazwisko, nie mógłby przestać być notorycznym spóźnialskim.
W końcu krawiec jakoś sobie z tym radził. Być może to już
zaczęło działać, bo przecież na ślub spóźnił się tylko
troszeczkę.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz