Łysek
Kudełko, student uniwersytetu bździochowskiego, a zarazem niepoprawny adorator pięknych pań, co zajmowało mu
większość czasu jego studenckiego żywota, będąc owym studentem,
czasami musiał się włączyć w nurt życia naukowego. Miało to
miejsce najczęściej przed kolokwiami, no i z konieczności w czasie
sesji egzaminacyjnej. Taki tryb studiowania nieszczególnie dobrze
rokował na przyszłość, jednak Kudełko jakoś sobie z tym radził,
lawirując na granicy ryzyka zakończenia studiów przed czasem, ale
zawsze jednak znajdował się po tej stronie granicy, która
pozostawiała mu szansę na dalszy ciąg egzystencji wśród żaków.
Z pewną dozą prawdopodobieństwa można było założyć, że
dobrnie do dyplomu i stopnia magistra. Bo jakoś okoliczności zawsze
mu sprzyjały, a i los wspierał go wszelkimi siłami w tak
szczególnym naukowym trudzie.
W
tym miejscu nie od rzeczy byłoby przypomnienie starego dowcipu o
Jasiu, który zapytany przez nauczycielkę:
–
Co mamy z gęsi?
Odpowiedział:
–
Szmalec.
–
Dobrze, Jasiu, i co jeszcze?
–
Szmalec.
Dalej
było tak. Nauczycielka zaczęła go naprowadzać na pozostałe
korzyści, jakie są z gęsi:
–
Jasiu, śpisz na poduszce, prawda?
–
Tak.
–
A w tej poduszce jest coś takiego miękkiego i ciepłego, prawda?
–
Tak.
–
No więc, co jeszcze mamy z gęsi:
–
Szmalec.
W
jakim celu przytoczyłem ten dowcip, okaże się za chwilę.
Skoro
już zostało wspomniane czy też – co w takim kontekście będzie
całkiem na miejscu – wywołane do tablicy prawdopodobieństwo,
właśnie jego dotyczy pewne zdarzenie, jakie miało miejsce na
egzaminie z matematyki. Rachunek prawdopodobieństwa był dla Łyska
Kudełki tak samo egzotycznym pojęciem jak większość pojęć,
którymi musiał się zajmować w czasie między poszczególnymi
adoracjami pięknych pań. Ale egzamin rzecz święta, a przynajmniej
konieczna, więc w odpowiednim dniu i o odpowiedniej godzinie Kudełko
stawił się w gabinecie profesora Różniczki. O profesorze krążył
wśród studentów dowcip: „Co
to jest różniczka? To jest wyniczek odejmowanka”.
Dowcip, dowcipem, profesorowi nawet się podobał, ale pytanie zadał
z rachunku prawdopodobieństwa, bo on to właśnie aktualnie był na
tapecie. Pytanie brzmiało:
–
Jakie jest prawdopodobieństwo wyrzucenia kostką do gry sześciu
oczek?
Można
by przypuszczać, że był to cios w samo serce Kudełki, bo z
pytania wyłowił jedynie wyraz „kostką”,
lecz jako stary wyjadacz sal egzaminacyjnych swoim zwyczajem, czyli
bez zahamowań, grając va bank, z całkowitą pewnością
wypisaną na twarzy, bez zająknięcia odpowiedział:
–
Jeden.
Dalsza
rozmowa przebiegała następująco:
–
Niech się pan zastanowi. – Po chwili: – Więc ile wynosi
prawdopodobieństwo wyrzucenia kostką do gry sześciu oczek?
–
Jeden.
–
Proszę pana – tu profesor wziął w rękę kostkę do gry i zanim
rzucił, ponowił pytanie: – To jakie jest prawdopodobieństwo
wyrzucenia kostką do gry sześciu oczek?
–
Jeden – uparcie obstawał przy swoim Kudełko.
Profesor
Różniczka rzucił kostką. Wypadło sześć oczek. Profesor
chrząknął i ponowił rzut. Znów wypadła szóstka. Profesor
chrząknął i z lekkim zdziwieniem uniósł brwi. Rzucił trzeci
raz. I po raz trzeci wypadła szóstka. Tym razem profesor nie
chrząknął, lecz westchnął i wpisał Kudełce w indeksie
pozytywną ocenę.
Kto
miał z rachunkiem prawdopodobieństwa do czynienia, wie, dlaczego. Laikom
w tych sprawach podpowiem: Proszę zajrzeć do post scriptum.
cdn…
PS
Prawdopodobieństo
oblicza się, dzieląc ilość zdarzeń sprzyjających przez ilość
wszystkich zdarzeń możliwych. W tym zadaniu przy jednorazowym
rzucie kostką ilość zdarzeń sprzyjających wynosi jeden, bo na
kostce jest tylko jedna szóstka, zaś ilość zdarzeń możliwych to
sześć, bo może wypaść każdy układ: jedynka, dwójka, itd.,
razem sześć układów. Zatem prawdopodobieństwo wyrzucenia szóstki
jest jak jeden do sześciu, czyli jedna szósta. C.b.d.u.
Drugiego
post scriptum, objaśniającego skrót c.b.d.u. niestety już
nie będzie.