Kolejowa
przygoda Witalisa Kogutka, podczas której jakimś koszmarnym
zbiegiem okoliczności stracił wielodniową aprowizację na rzecz
Przylepa Dziegcia, nie była jedyną kolejową przygodą w jego
studenckim życiu.
Dla czystej formalności należy dodać, że rodzina Witalisa Kogutka pochodziła z Czechosłowacji, gdzie jej nazwisko brzmiało Kohoutek, i była zaprzyjaźniona z rodziną barmana z restauracji Pod Upadłym Aniołem, Dobromiła Dolewala. Dolewalowie zmienili coś niecoś w swoim nazwisku, które w oryginale pisało się przez „v”: Doleval, Kohoutkowie zaś przemianowali się na Kogutków.
Wróćmy jednak do klejowych przygód Witalisa, które zresztą nie mają nic wspólnego z jego pochodzeniem. O ile sprawę z wyprowiantowaniem należałoby zaliczyć do traumatycznych, o tyle historia, którą tu przytoczę, była raczej, a nawet na pewno z rodzaju humorystycznych. Podróżował otóż Witalis ze stolicy do Bździochów, siedząc wygodnie w przedziale pulmana w towarzystwie przemiłej pani w średnim wieku (cokolwiek to znaczy), a także nad wyraz skromnej panienki, niechybnie niepełnoletniej, oraz zakonnicy w wieku co najwyżej lekko ponad nowicjatowym. Zakonnica zresztą nie brała udziału w „życiu towarzyskim” przedziału, otuliwszy się zasłonką drzemała w kąciku przy oknie, Witalis był więc zdany na wyłączne towarzystwo pani vis a vis, czy też face to face, i owej nad wyraz skromnej panienki, nieledwie wtrącającej krótkie uwagi do rozmów, tak że praktycznie Witalis konwersował niemal jedynie z wesołą panią z naprzeciwka. Co zresztą wcale mu nie przeszkadzało, bo pani była nad wyraz wdzięczną interlokutorką, tryskającą humorem i częstującą Witalisa łakociami (panienka z wdzięcznym uśmiechem odmawiała poczęstunku, tłumacząc się odchudzaniem, jakby było z czego).
W pewnym momencie pani Laurencja (tak się przedstawiła) ściszyła głos i zaproponowała opowiedzenie sprośnego dowcipu. Przy czym ani nie spojrzała w stronę zakonnicy, ani też w stronę panienki, tylko tak jakoś dziwnie zerknęła na Witalisa, czego nie można było zinterpretować inaczej, jak tylko: „Czy to nie będzie dla pana gorszące?” Po czym opowiedziała żarcik.
Icek namawiał Salcze, aby mu się oddała. Salcze zdecydowanie odmówiła:
– No wiesz, Icek, przed ślubem?
– Ależ Salcze, ślub już za tydzień, to prawie nie ma różnicy.
– Icek, przecież wiesz, że ja jeszcze dziewica. Tak nie można.
– Salcze, ale tylko tak troszeczkę, nikt się nie dowie.
– Icek, ja ci tłumaczę, że ślub za tydzień i ja jestem jeszcze dziewica. A poza tym, to zawsze mnie po tym boli głowa.
Wtedy Witalisowi przypomniała się inna kolejowa historia, kiedy podróżował w jednym przedziale z panią w podobnym wieku do obecnej współpasażerki i z księdzem. Tylko wtedy dla odmiany nie było dyskursów, a przypadkiem każda z obecnych tam osób trzymała na kolanach tę samą gazetę i rozwiązywała znajdującą się w niej krzyżówkę. W pewnym momencie Witalis zadał na głos pytanie:
– Część ciała na pięć liter. Pierwsza „p”, druga „i”, kończy się na „a”.
– To pan nie wie? – zdziwiła się pani. – Pięta.
– Aha, dziękuję.
Na to odezwał się ksiądz:
– Przepraszam, czy ktoś z państwa ma gumkę?
Skojarzenie do obecnej sytuacji było oczywiste. Zabawne wydało się Witalisowi, że pani Laurencja nie obawiała się zgorszenia panienki, lecz jego.
Tymczasem pociąg dojechał do stacji. Śpiąca pod oknem zakonnica raptownie się obudziła i ruszyła do wyjścia. Na twarzy miała jakiś taki dziwnie nienaturalnie mocny rumieniec.
Dla czystej formalności należy dodać, że rodzina Witalisa Kogutka pochodziła z Czechosłowacji, gdzie jej nazwisko brzmiało Kohoutek, i była zaprzyjaźniona z rodziną barmana z restauracji Pod Upadłym Aniołem, Dobromiła Dolewala. Dolewalowie zmienili coś niecoś w swoim nazwisku, które w oryginale pisało się przez „v”: Doleval, Kohoutkowie zaś przemianowali się na Kogutków.
Wróćmy jednak do klejowych przygód Witalisa, które zresztą nie mają nic wspólnego z jego pochodzeniem. O ile sprawę z wyprowiantowaniem należałoby zaliczyć do traumatycznych, o tyle historia, którą tu przytoczę, była raczej, a nawet na pewno z rodzaju humorystycznych. Podróżował otóż Witalis ze stolicy do Bździochów, siedząc wygodnie w przedziale pulmana w towarzystwie przemiłej pani w średnim wieku (cokolwiek to znaczy), a także nad wyraz skromnej panienki, niechybnie niepełnoletniej, oraz zakonnicy w wieku co najwyżej lekko ponad nowicjatowym. Zakonnica zresztą nie brała udziału w „życiu towarzyskim” przedziału, otuliwszy się zasłonką drzemała w kąciku przy oknie, Witalis był więc zdany na wyłączne towarzystwo pani vis a vis, czy też face to face, i owej nad wyraz skromnej panienki, nieledwie wtrącającej krótkie uwagi do rozmów, tak że praktycznie Witalis konwersował niemal jedynie z wesołą panią z naprzeciwka. Co zresztą wcale mu nie przeszkadzało, bo pani była nad wyraz wdzięczną interlokutorką, tryskającą humorem i częstującą Witalisa łakociami (panienka z wdzięcznym uśmiechem odmawiała poczęstunku, tłumacząc się odchudzaniem, jakby było z czego).
W pewnym momencie pani Laurencja (tak się przedstawiła) ściszyła głos i zaproponowała opowiedzenie sprośnego dowcipu. Przy czym ani nie spojrzała w stronę zakonnicy, ani też w stronę panienki, tylko tak jakoś dziwnie zerknęła na Witalisa, czego nie można było zinterpretować inaczej, jak tylko: „Czy to nie będzie dla pana gorszące?” Po czym opowiedziała żarcik.
Icek namawiał Salcze, aby mu się oddała. Salcze zdecydowanie odmówiła:
– No wiesz, Icek, przed ślubem?
– Ależ Salcze, ślub już za tydzień, to prawie nie ma różnicy.
– Icek, przecież wiesz, że ja jeszcze dziewica. Tak nie można.
– Salcze, ale tylko tak troszeczkę, nikt się nie dowie.
– Icek, ja ci tłumaczę, że ślub za tydzień i ja jestem jeszcze dziewica. A poza tym, to zawsze mnie po tym boli głowa.
Wtedy Witalisowi przypomniała się inna kolejowa historia, kiedy podróżował w jednym przedziale z panią w podobnym wieku do obecnej współpasażerki i z księdzem. Tylko wtedy dla odmiany nie było dyskursów, a przypadkiem każda z obecnych tam osób trzymała na kolanach tę samą gazetę i rozwiązywała znajdującą się w niej krzyżówkę. W pewnym momencie Witalis zadał na głos pytanie:
– Część ciała na pięć liter. Pierwsza „p”, druga „i”, kończy się na „a”.
– To pan nie wie? – zdziwiła się pani. – Pięta.
– Aha, dziękuję.
Na to odezwał się ksiądz:
– Przepraszam, czy ktoś z państwa ma gumkę?
Skojarzenie do obecnej sytuacji było oczywiste. Zabawne wydało się Witalisowi, że pani Laurencja nie obawiała się zgorszenia panienki, lecz jego.
Tymczasem pociąg dojechał do stacji. Śpiąca pod oknem zakonnica raptownie się obudziła i ruszyła do wyjścia. Na twarzy miała jakiś taki dziwnie nienaturalnie mocny rumieniec.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz