sobota, 21 lipca 2018

225. Droga do D

           W przeciwieństwie do brata, Jóźka Wędzidły, który upodobał sobie wojsko i nawet na emeryturze kwatermistrzował w pułku artylerii, jego brat, Dyrdymał, miał w nosie wojsko i wszystko, co z wojskiem było związane, a także to, co z wojskiem mogło się tylko kojarzyć. Prawdę mówiąc, Dyrdymał Wędzidło miał w nosie w ogóle wszystko; w tym i to, co z wojskiem nawet nie mogło się kojarzyć. Nic więc dziwnego, że kiedy mu przyszło stanąć przed komisją wojskową, na której niechybnie wręczonoby mu powołanie do odbycia zasadniczej służby wojskowej, wówczas jeszcze nieuchronnej, zaczął kombinować, jak by tu się od niej wymigać. Od służby, bo od komisji się nie dało.
          Różnie wtedy kombinowano (czytaj: symulowano). A to nadciśnienie, nie pozwalające biegać po poligonie, a to sztywny palec wskazujący, uniemożliwiający strzelanie, a to daltonizm, uniemożliwiający odróżnienie wroga od swego, a to hemoroidy, nie dające usiedzieć, albo jedyny żywiciel rodziny, czego nie trzeba było uzasadniać. A przynajmniej tak się wydawało kandydatom na rekrutów. Wszystkie te zabiegi były naiwne i niewiele warte. Zasiadający w komisji poborowej oficerowie, stare wygi, rozprawiali się z tymi przypadkami w kilka sekund. Ale chętnych do próbowania wybiegów nie brakowało. W końcu chodziło o dwa lata wyjęte z życiorysu.
Nie mogąc wymyślić nic innego, Dyrdymał zasymulował krótkowidztwo. Umundurowana okulistka zaczęła standardowo:
          – Proszę zasłonić lewe oko. Jaka to litera?
          – Nie widzę – odpowiedział Dyrdymał.
          – A ta? – pani pokazała większą literę.
          – Nie widzę.
          – A ta?
          – Nie widzę.
          – Dobrze – skonstatowała lekko skonsternowana pani. – A teraz proszę zakryć prawe oko. Jaka to litera?
          – Nie widzę tablicy.
          Wierzyć się pani nie chciało, ale dla pewności, drżącą (chyba ze złości) ręką wypisała Dyrdymałowi skierowanie na szczegółowe badania specjalistyczne w dużym mieście.
          No, to teraz mam przechlapane, pomyślał chłopak. Tam mnie rozpracują raz dwa. Ale cóż było robić, trzeba się było na badania stawić, a był na nie tylko tydzień. Z ciężkim sercem i przeświadczeniem, że oto wybije godzina prawdy, wszedł Dyrdymał do właściwego gabinetu. A tam…
          – Dyrdymałku, kochanie, co ciebie do mnie sprowadza? – To były słowa byłej lubej Dyrdymała, której zawiedziona miłość kazała opuścić Bździochy i szukać szczęścia w poszukiwaniu kandydata do ożenku gdzie indziej. Dyrdymał przeraził się w pierwszej chwili, że była umiłowana zechce się na nim zemścić za tamtego kosza, ale miłość, nawet zawiedziona, miewa inne prawa. A przynajmniej tak było w tym przypadku. A przynajmniej tak się wydawało. Po identycznym i z identycznym skutkiem badaniu, dziewczę, zdziwione tak szybko postępującą wadą wzroku, bo ani rusz nie mogło sobie przypomnieć, aby Dyrdymał miał wcześniej jakiekolwiek problemy z widzeniem, wystawiło stosowny dokument, w którym powołało się na najróżniejsze paragrafy, co potwierdziła licznymi ważnymi pieczęciami.
          – Co się za tym kryje? – przeraził się Dyrdymał.
          – Bądź spokojny. Jak to pokażesz na komisji, będzie dobrze.
          – Ale co tam jest?
          – Zobaczysz na miejscu.
          – Ale…
          – Nie ma ale. Zobaczysz.
          Dyrdymał nie miał wyjścia. Z duszą na ramieniu i z przekonaniem o zemście dziewczyny stanął ponownie przed komisją. Przedłożył zaświadczenie, które o mało nie doprowadziło przewodniczącego w randze kapitana do apopleksji. Czerwony na twarzy wypisał dokument i odpowiednim ruchem ręki wskazał drzwi. No, to już po mnie, pomyślał Dyrdymał. Teraz dopiero dadzą mi w kość. Zdruzgotany wrócił do domu, przeklinając komisję i byłą narzeczoną. Trzeba będzie Pod Upadłym Aniołem pożegnać się z kolegami na dwa lata. I z dziewczynami też. Usiadł przy stole i z bezgranicznym obrzydzeniem tudzież rozgoryczeniem rozwinął złożony we czworo papier. A na nim stało jak byk: Niezdolny do służby wojskowej. Kategoria D.

          cdn…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz