sobota, 28 lipca 2018

226. Kulsonissimus

           – Szefie, to jak to jest z tymi kulsonami? – nieśmiało wybąkał pytanie młodszy śledczy Rympał Przypałko. – O co tu właściwie chodzi?
           – Jak nie wiesz, to się dowiedz – odburknął komisarz Chwalimierz Ciutgrzmot, przełożony młodszego śledczego.
          – No, właśnie próbu… – usiłował dokończyć myśl Przypałko, ale nie dokończył, bo wzrok, jaki wlepił w niego Ciutgrzmot, od pewnego czasu dowódca Tajnego Nocnego Wydziału Interwencji Niewymuszonych, był z kategorii tych, które zabijają na miejscu.
           Po dłuższej chwili milczenia komisarz sam zaczął wyjaśniać.
           – A co ja wtedy miałem powiedzieć? Że nazwałem ją kurwą, chociaż pewnie nią nie jest, bo to profesor? No to powiedziałem, że zawołałem Kulson, że to niby na ciebie.
           – Aaa – zaaał ze zrozumieniem Przypałko, a po chwili dodał: – Ale nie rozumiem. Przecież ja nie nazywam się Kulson.
           – No widzisz, i o to w tym chodziło. Nikt nie miał zrozumieć. Że zacytuję klasyka: Ciemny lud to kupi. Teraz postawi się babie jakiś zarzut i będzie git.
           Przypałko zmarkotniał, bo miał wrażenie, choć nie dość jasne, że przełożony zaliczył go do ciemnego ludu, ale szybko odmarkotniał i zawołał:
           – Szefie, a ten git to kto?
           – Nie kto, tylko co. Tak się mówiło w czasach mojej młodości. Teraz mówi się w porzo.
           – Aaa – znów zaaał Przypałko. – A co zrobimy z tym od pszczółek?
           – Z jakim tym od pszczółek.
           – No, z tym cośmy go wtedy capnęli w SEJM-ie.
           – Gdzie?! Mów jaśniej, bo nie rozumiem.
           – W SEJM-ie. W Sączalni Eterycznych Jednostek Miodu.
           – Aaa – tym razem zaaał Ciutgrzmot.
           – On tam cały czas siedzi w celi.
           – O kulson! Dawaj go tu. Spiszemy go i wypuścimy.
           – Jak to?! Tak bez żadnego garba?
           – Potem mu coś dokleimy. Na przykład czynną napaść na funkcjonariusza policji na służbie.
           – Ale to nieprawda. On był tak pijany, że szedł potulnie jak baranek. Tych pałek, co mu wlepiłem, nawet nie poczuł.
           – O, i widzisz. Stawiał się tak, że musiałeś mu przyłożyć, żeby się uspokoił.
           – Aaa. Już idę po niego.
           Gdy komisarz Ciutgrzmot został sam, rozparł się na swoim krześle i zamyślił.
          – Z tymi pszczółkami jeszcze będą kłopoty – mruknął. – Że też im się tak chce tego miodu. – Po czym puścił wodze fantazji, które zawiodły go na rozległe kwieciste łąki pełne brzęczenia pszczół pracowicie zbierających nektar z rozwartych różnokolorowych kielichów kwiatów. Ten pszczeli gwar zadziałał cudownie kojąco na jego duszę. Stał tam wśród traw i kwiatów, i ogarnęło go dziwne uczucie, że on mógłby tak latać, jak ten ptak, który właśnie śmignął mu ponad głową. Wciągnął powietrze tak głęboko do płuc, aż miał wrażenie, że poczuł je w piętach. Od uroku tego miejsca zakręciło mu się w głowie. Takiego uczucia jeszcze w życiu nie zaznał. Nie miałby nic przeciwko tkwieniu tam i tkwieniu do końca swoich dni.
           Tymczasem Przypałko prowadząc aresztanta, myślał:
           – Coś nie tak wyszło. Muszę się szefowi trochę przypodobać. Jak to mówią? Podłechtać jego ego.
           Uśmiechnął się do siebie. Nie wiadomo dlaczego przyszedł mu do głowy Mussolini. Tytułowano go generalissimusem, przypomniało mu się. Nacisnął klamkę, wprowadził aresztanta i zameldował:
           – Panie Kulsonissimus…

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz