sobota, 4 sierpnia 2018

227. Ach te nogi Klementyny

           Klementyna Niemanicowa, jako się rzekło, miała zachwycające pod każdym względem ciało. Harmonijna budowa tegoż ciała plus uroda, której jej natura nie poskąpiła i szczodrze w nią wyposażyła, wprawiały w zachwyt każdego mężczyznę, a nawet niejedne panie (które, nawiasem mówiąc, nie miały u niej żadnych szans), bo Klementyna była kobietą z krwi i kości. Złoty czy też bursztynowy kolor skóry, jaki jej ciało przybrało po pamiętnym urlopie w Chałupach, potęgował wrażenie wspaniałości i nawet ci, którzy dotąd opierali się otwartemu podziwianiu jej wdzięków, wydawali na jej widok jęki zachwytu, zazdroszcząc jej mężowi, Kleofasowi, takiego skarbu.
           Statystyki, suche i bezwzględne w swej wymowie, podawały, ilu panów popełniało samobójstwa z powodu zazdrości o swe małżonki. Nie będę ich tu przytaczał, a także nie będę podawał wyrafinowanych nierzadko sposobów, w jakich w desperacji zazdrośni mężowie tudzież kochankowie potrafią rozstać się ze światem żywych, ale proszę mi wierzyć, robią wrażenie. Toteż niejednym panom, zapatrującym się w niewypowiedziane wdzięki Klementyny, zaświtała gdzieś tam, głęboko w duszy nadzieja, że Kleofas powiększy wspomniane statystyki, tak aby oni mogli zacząć starać się o względy pięknej już wtedy wdówki.
           Pamiętamy wszakże, co w tym kontekście jest nie bez znaczenia, że Klementyna Niemanicowa, nomen omen z domu Świętuszko, była kobietą niezłomnych, opartych na Dekalogu zasad. Inaczej mówiąc, za życia Kleofasa umizgi wielbicieli wdzięków jego małżonki z gruntu zdane były na niepowodzenie. Lub też, używając bardziej myśliwskiego określenia, spaliłyby na panewce; i niech niesforna a natrętna męska wyobraźnia podpowiada, jaki widok takiemu określeniu przypisać.
           I choć Klementyna po powrocie z Chałup, gdzie jej żelazne zasady zostały nieco zluzowane i pozwalała sobie na przykład na podziwianie swego opalonego ciała w lustrze w przytomności swego męża (co wcześniej było nie do pomyślenia), a nawet sama inicjowała konsumowanie małżeństwa w biały dzień (co także wcześniej było nie do pomyślenia), powróciła do swoich żelaznych dekalogowych zasad, to jednak ziarno – nazwijmy je – delikatnej próżności zostało zasiane i Klementyna coraz częściej stawała przed lustrem w stroju Ewy, by podziwiać swe rajskie wdzięki. Przy tym, kobiecym zwyczajem, spoglądała na swe lustrzane odbicie coraz bardziej krytycznym wzrokiem, wynajdując nieistniejące mankamenty czy też niedoskonałości boskiego dzieła.
           Gdy tak pewnego dnia okręcała swą idealną figurę przed lustrem, wydało jej się, że harmonia budowy jej ciała jest jakby nieco zakłócona. Odsuwała się i przybliżała do całościennego zwierciadła z nutką rozczarowania, na co wskazywała jej mina. Najwyraźniej coś jej nie grało. Tym krytycznym zabiegom przez szparę w niedomkniętych drzwiach przyglądał się Kleofas, o czym Klementyna nie wiedziała. Kleofas stał jak zwykle zachwycony i wniebowzięty, ale też coraz bardziej zdziwiony jej wybrzydzaniem. Wszak miał przed sobą niezwykłej urody, idealny wręcz klejnot. Klementyna zaś, nieświadoma jego obecności, coraz bardziej krytycznie podchodziła do swego odbicia w lustrze. Po chwili wcześniejsze pomruki niezadowolenia przeszły w artykułowane wyraźnie krytyczne słowa.
           – Nie – mówiła z niesmakiem – to nie tak. Mam stanowczo zbyt krótkie nogi. Powinnam mieć dłuższe.
           Tu Kleofas nie wytrzymał i z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru zapytał:
           – Klementyno, masz nogi do samej ziemi. Po co ci dłuższe?

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz